poniedziałek, 23 marca 2015

Wanda Kocięcka, Oddajcie mi Świętego Mikołaja: Wspomnienia z dzieciństwa na Kresach Wschodnich w latach wojny




"Oddajcie mi świętego Mikołaja" to krótka książka, napisana na początku lat dziewięćdziesiątych. Autorka wspomina w niej okres wojenny, który spędziła na Wileńszczyźnie. Dopiero po wojnie przeprowadziła się, bo jej strony rodzinne przestały należeć do Polski. W chwili wybuchu wojny miała zaledwie dziewięć lat. Nie rozumiała właściwie, dlaczego dorośli nagle zaczęli zachowywać się inaczej - popłakiwali po kątach, rozmawiali ze wzburzeniem i nie zwracali uwagi na dzieci. Dziewięciolatka uznała, że wojna jest całkiem fajna i że na wszystko można sobie teraz pozwolić:

"Poczułyśmy się z siostrą nagle ważne i samodzielne. Tego dnia, bawiąc się hałaśliwie jak nigdy przedtem pod oknem jadalni, wykrzyknęłam po raz pierwszy w życiu na całe gardło i nie wstydząc się: «dupa» i «jasna cholera», a moja siostra: «gówno!»" (s.17).

Kocięcka opisuje, jak szybko utraciła złudzenia i jak pod wpływem wojennych doświadczeń pogarszał się jej stan psychiczny. Obciążono ją zbyt wielką odpowiedzialnością i pracą. Słyszała krzyki palonych żywcem ludzi, widziała świeżo ubitą ziemię, pod którą pogrzebano znajomych Żydów. Żyła w ciągłym stachu przed Sowietami i Niemcami, przed wywózkami, bombardowaniami i wizytami partyzantów, którzy zabierali żywność i odzież. Z pogodnego dziecka przeistaczała się w istotę zamkniętą w sobie, ponurą, znerwicowaną. Pragnęła uciec od tego koszmaru, ale ponieważ nie miała realnych możliwości ucieczki, wpadła na pomysł, że można popełnić samobójstwo:

"Skrycie powzięłam postanowienie, że jeśli znajdę się w sytuacji bez wyjścia, przyjdę tutaj i utopię się w rzeczce. Ustalenie takiej alternatywy dawało mi głębokie poczucie bezpieczeństwa, możliwość skorzystania z tego rodzaju ucieczki w sytuacjach rozpaczy czy strachu przynosiła ulgę. Przygotowując się do tego kroku, zbierałam w sobie całą odwagę i dla próby klękałam na najwyższym brzegu rzeczki, nachylając się jak najniżej, tak aby zobaczyć dno w przejrzystej wodzie... Próby takie nierzadko kończyły się żałosnym płaczem, a potem ciężkim snem, po którym życie nabierało znów jak gdyby sensu i barw" (s. 74).

We wspomnieniach znajdziemy i nostalgiczne opisy pięknych okolic domu rodzinnego autorki, i dokumentalne opisy życia pod okupacją sowiecką, a potem niemiecką. Kocięcka napisała o zmianach wprowadzanych z dnia na dzień do szkół, o rusyfikacji, o świętach w duchu radzieckim, kiedy to do klasy wszedł Dzied Moroz i każdemu uczniowi wręczył zbutwiałe jabłuszko. I o tym, jak ze szkoły znikali jej koledzy tatarskiego i żydowskiego pochodzenia, a na ich miejscu pojawiały się dziwne dzieci recytujące życiorys Stalina. Wspomina też o wydarzeniach bardzo dramatycznych - o pacyfikacji wsi Czechy, o egzekucji partyzanta.

I chociaż Kocięcka nie utraciła rodziców ani rodzeństwa, chociaż nie została wywieziona bydlęcym wagonem gdzieś na Kazachstan czy na Syberię, to przecież jej wspomnienia bardzo wzruszają i doskonale pokazują koszmar wojny i jej wpływ na życie i psychikę dziecka. Warto je przeczytać.

 Tekst oryginalny ukazał się na blogu Koczowniczka o książkach 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...