"To dowód na to, że kobiety wcale nie są płcią słabą. Są silniejsze, bardziej wytrwałe do mężczyzn. (...) każdego dnia z zaciśniętymi zębami toczyły walkę o przetrwanie. Swoje, swoich dzieci, mężów, rodziców. Wiele z nich tę walkę wygrało. Nie było takich przeciwności i przeszkód, których nie mogły pokonać. Nic, ale to nic nie było w stanie nas złamać”. Tak mówi jedna z bohaterek, jedna z setek, tysięcy, milionów... Oficjalnych statystyk nie ma. Nie ma raportów stwierdzających ile przeżyło, ile zmarło, a ile zaginęło. Ta książka to świadectwo tych, które przeżyły, ale czy można stwierdzić, że im się udało?
Gracowanie chwastów z szosy po obu stronach rowu. Norma: czterdzieści pięć metrów. A żar lał się z nieba. Albo pobudka w środku nocy, gdy było jeszcze ciemno. Potem jedynie zupa "plujka" i naparstek oleju do wypicia. A następnie praca przy rozładowywaniu węgla. Noszenie stukilogramowych worków. Najgorszy był jednak głód. Dziś nie do wyrażenia, dla nas mieszkających w tej szerokości geograficznej. Choroby. Szkorbut. Pęcherze na nogach i rękach. Wysypki. Osłabienie. Dzielnie celi z wieloma kobietami, z reguły kryminalistkami, które w nocy okradały z odzieży. Tak wyglądała codzienność w łagrach. Na tej "nieludzkiej ziemi" mijały kolejne dnie i miesiące, wypełnione codzienną walką o przetrwanie.
Paradoksalnie rok 1945 - rok zakończenia II wojny światowej był dla więźniów z łagrów rokiem klęski. Nie oznaczał zakończenia czy skrócenia wyroku. Raczej gasły wszelkie nadzieje. Nie było nawet do czego wracać. „Gdy stanęłyśmy na brzegu Wisły, zamarłyśmy z przerażenia. W miejscu, gdzie niegdyś znajdowało się wielkie, tętniące życiem miasto, rozciągało się gigantyczne rumowisko. Morze wypalonych ruin po sam horyzont”. [s. 230]
Anna Herbich dotarła do 10 bohaterek. Kobiet, które przeszły piekło, ale się nie poddały. Każda z tych historii nadaje się na osobny scenariusz filmowy. Dziesięć opowieści łączy jedno: determinacja. To właśnie ona nie pozwoliła tym kobietom się poddać. Ścierały się w śmiertelnym boju z dziką syberyjską przyrodą, głodem, chorobami i najgorszym wrogiem człowieka – drugim człowiekiem. Pracowały w kołchozach, sowchozach, kopalniach. Na rękach umierali im bliscy. Opowiedziały tu swoje losy pełne nadziei i heroicznej walki. Czytałam do wszystko z niedowierzaniem. Choć zdawałam sobie sprawę z okrutności systemu sowieckich łagrów. Jednak poznanie z imienia konkretniej kobiety, jej losów przedwojennych, potem zesłania, pracy i momentu powrotu, sprawiło, że obraz każdej „dziewczyny” stanął mi przed oczami.
I na koniec moja osobista dygresja. "Dziewczyny z Syberii" zaczęłam czytać po jakimś ciężkim dniu w pracy, gdzie zostałam niesłusznie upomniana przez dyrektora, potem oszukano mnie w sklepie i jeszcze zgubiłam 50 zł. Fatalny dzień po prostu. Po pierwszych kartkach lektury uświadomiłam sobie, że mam ogromnie szczęście, a cały ten pechowy dzień jest niczym starszym, w porównaniu z tym, co przezywały owe bohaterki. My, żyjąc w ówczesnych czasach, możemy jedynie dziękować Bogu, że żyjemy tu i teraz. Problemami dnia dzisiejszego są dylematy w stylu, "co by tu dziś ugotować na obiad?" albo "w co się ubrać na spotkanie z przyjaciółmi?". Nijak to ma się co codziennych dylematów dziewczyn pracujących na Syberii. Nie te okoliczności, nie ten wymiar zrozumienia. Niech historia tylko nigdy się nie powtórzy!
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Gorąca czekolada z cynamonem
Przeczytam na pewno. Ja też często narzekam z byle powodu. Takie książki uczą nas pokory.
OdpowiedzUsuńMoje MUST READ :D
OdpowiedzUsuńBardzo mądra książka, którą powinien przeczytać każdy.
OdpowiedzUsuń