Aleksandra Ziółkowska poznała Melchiora Wańkowicza, pisząc o nim pracę magisterską. Autor „Bitwy o Monte Cassino” pracował wtedy nad „Karafką La Fontaine’a” i potrzebował reasercherki. Potem aż do jego śmierci w 1974 roku Ziółkowska pracowała u niego jako sekretarka. Oznaczało to dwa i pół roku w pobliżu jednego z największych współczesnych polskich pisarzy, słuchania jego opinii, obserwowania warsztatu i last but not least świadkowania sprawom osobistym.
Książkę „Na tropach Wańkowicza” wznowiono w rozszerzonej wersji na fali wzmożonego zainteresowania twórczością polskiego „króla reportażu”, wywołanego edycją jego dzieł. Składa się z rozdziałów związanych z biografią pisarza, ale taką biografią nie jest. Stanowi raczej zbiór zagadnień wybranych przez autorkę, ważnych dla zrozumienia istoty twórczości Wańkowicza i jego osobowości, a przy tym ciekawych dla czytelnika. Przykładem dzieje Towarzystwa Wydawniczego „Rój”, założonego w 1924 roku i egzystującego nawet pod okupacją, skazanie Wańkowicza za podpisanie listu 34, domagającego się zmiany polityki kulturalnej PZPR, a także związki Wańkowicza z „Kulturą” Giedroycia, najpierw pełne wzajemnej admiracji, potem coraz chłodniejsze, gdy drogi pisma i pisarza zaczęły się rozchodzić.
Po śmierci osoba Wańkowicza obrosła plotkami i mitami, które Ziółkowska cierpliwie dementuje. Jakaś kobieta zgłosiła się po spadek, twierdząc, że jest córką Wańkowicza – bo przypadkiem jej ojciec nazywał się tak samo. Ktoś zrobił zdjęcie „ducha Wańkowicza”, prawdopodobnie bawiąc się aparatem przed telewizorem. Spirytyści wywołali tego ducha i spisali jego dyspozycje, które Ziółkowska cytuje. Nie ma w tej wierszowanej (!) frazie nic z wańkowiczowskiego stylu i autorka „Na tropach...” uznała, że jeśli po śmierci Mistrz zamienił się w grafomana, to jej to nie interesuje. Plotka powtarzała też, że Wańkowicz ma dwa domy w Londynie i że pozostawił olbrzymi majątek, a dom przy ulicy Studenckiej, do którego przeprowadził się tuż przed śmiercią, przyznała mu szczodrym gestem władza. Gdy więc jedni interesowali się wartościami, jakie twórczość autora „Ziela na kraterze” wniosła do polskiej literatury, drugich obchodziły tylko kwestie materialne.
Kluczowa i w biografii pisarza, i w książce Ziółkowskiej wydaje się kwestia powrotu Wańkowiczów do kraju w 1958 roku. Na emigracji bynajmniej nie stąpali po brylantach; pani Zofia w pewnym okresie musiała zająć się sprzątaniem cudzych domów, a jej mąż myciem jaj na farmie zięcia. Z książek nie sposób było wyżyć; w jednym z listów pisarz skarży się, że na osiem wydanych utworów zapłacono mu tylko za połowę jednego tomu. Powrót do komunistycznej Polski i poddanie się rygorom cenzury (m.in. zgoda na okrojenie książki o Monte Cassino) ostatecznie poróżniły go z emigracją. Pisarz był obstawiony agentami, którzy słali na niego raporty; prym wiódł tu dawny kolega, jeszcze sprzed wojny, Kazimierz Koźniewski. Z tej części książki Ziółkowskiej Wańkowicz wyłania się jako olbrzym pomiędzy osaczającymi go zwykłymi łajdakami. W koszty gry z systemem wliczone były procesy i polemiki z rozmaitymi Machejkami, o których dziś słuch zaginął.
„Na tropach Wańkowicza” dostarcza także wiedzy na tematy rodzinne, np. relacji pisarza z córkami, nadziei pokładanych w Krystynie i Marcie. Faworytką i kandydatką do przejęcia pisarskiego berła była młodsza Marta, która zupełnie ojca zawiodła. Starsza Krystyna, zdaje się uważać Ziółkowska, wydawała się dojrzalsza, głębsza, bardziej ideowa, w pisaniu dysponująca lepszym stylem – lecz mając 24 lata, zginęła w Powstaniu Warszawskim.
Życie Aleksandry Ziółkowskiej długo dzieliło się na okres do spotkania z Wańkowiczem i potem. Miała szczęście – ale miał je i Wańkowicz, a może tylko znał się na ludziach. Autorka rychło stała się jego powiernikiem i osobą zaufaną, o czym świadczy fakt, że w testamencie zapisał jej swoje archiwum. (Ocalenie tego archiwum przed zakusami władz i bezpieki jest opowieścią samą w sobie). Wiele razy występowała w obronie zarówno samego Mistrza, jak i jego twórczości, demaskowała fałszywych przyjaciół i prostowała fałszywe opinie. Uważa, że zaciągnęła „dług wdzięczności wobec (...) kredytu zaufania”, jakim ją pisarz obdarzył, i w ten właśnie sposób go spłaca.
MAREK ORAMUS
(w: „Wiedza i Życie” nr 3/2010)
Kiedy czytam tego typu recenzje uświadamiam sobie jak dużo twórczości ważnych autorów jeszcze nie znam... I choć nie znam żadnego reportażu Wańkowicza to jednak myślę, że książka o nim bez wątpienia spodoba się mojej mamie... Dlatego zapamiętuję tytuł.
OdpowiedzUsuńPS. Mam nadzieję, że się nie pogniewasz za ten mały spam, ale zapraszam do udziału w konkursie u mnie na blogu w którym można wygrać książkę "Pocałunki piasku": http://ksiazki-inna-rzeczywistosc.blogspot.com/2015/10/395-konkurs.html . Nie jest to tak ambitna lektura, ale ciekawa...