"Droga donikąd" może nie jest najlepsza do rozpoczynania znajomości z twórczością Józefa Mackiewicza, natomiast jeśli chce się zrozumieć jego twórczość okołowojenną i powojenną nie można tej książki pominąć.
Niemal w każdym okruchu publicystyki widać, że Mackiewicz ocenia zjawiska i ludzi biorąc pod uwagę ich stosuek do komunizmu i właśnie w "Drodze..." znajdziemy źródła tej graniczącej z obsesją postawy.
Książka oparta jest na przeżyciach pisarza z czasów pierwszej sowieckiej okupacji wileńszczyzny (czerwiec 1940 - czerwiec 1941). Ominęły go wprawdzie przeżycia najbardziej drastyczne (czyli wywózki i Sybir) - kontakty z NKWD zakończyły się na jednym przesłuchaniu, nie został wywieziony, jednak doświadczenia z tego roku życia, były wystarczające nie tylko do tego, żeby wyleczyć się ze wszelkich złudzeń raz na zawsze (dlatego też, w przeciwieństwie do swojego brata Stanisława, nawet nie rozważał powrotu do PRL), ale żeby swoje indywidualne przeżycia uogólnić i wyciągnąć z nich wnioski co do funkcjonowania całego systemu komunistycznego - a dokładniej: psychologii komunizmu.
"Droga donikąd" to bowiem rzadki przykład zbiorowej powieści psychologicznej. Obserwujemy grupę ludzi, poddawanych serii bodźców przez nową władzę. Niektórzy reaguja wprawdzie w sposób niestandardowy, ale niestety - są mniejszością i ich postawa nie będzie miała żadnego wpływu na losy zbiorowości.
Mackiewicz próbuje dowieść, że metody zastosowane przez komunistów są skuteczne niezależnie od tego, na jakiej społeczności sie je wypróbuje. Po wojnie na Zachodzie dominował stereotyp, że komnizm to taka specyfika wschodnia, szczególnie pasująca do tamtejszej mentalności, niesłusznie określanej, jako niewolnicza. Dawni poddani caratu, dzięki wielosetletniemu treningowi, przyzwyczajeni rzekomo byli do posłuszeństwa.
Tymczasem Wileńszczyzna, to przecież (wówczas) część Polski, krainy wiecznych buntowników. W dodatku, jak twierdzą niektórzy bohaterowie, pod niemiecką okupacją AK odnosiło znaczne sukcesy, dlaczego pod sowiecką miałoby być inaczej?
Kluczową rolę odegrała właśnie psychologia - parafrazując autora: Niemcy swoją jednoznaczną postawą zamienili Polaków w bohaterów ruchu oporu, Sowieci zaś, dzięki pomysłowej kombinacji kija, marchewki i przyzwyczajenia ludzi do powszechnego donosicielstwa - w szybkim tempie zniszczyli wszelki opór. Do tego stopnia, że początek wywózek nie spotkał się z żadnym oporem, a jedynie z rezygnacją.
Książka, porównując ją do klocków Lego - skonstruowana jest z najprostszych elementów: zero bajerów, bardzo wiele scen jest autentycznych, Mackiewicz zasilił ją spora porcją własnych przeżyć. To głownie zapis codzienności: praca, podróże, spotkania z ludźmi i rozmowy. A w ramach szukania osobistej przestrzeni wolności- romans z sąsiadką PPP.
Jednocześnie większość scen niesie jakieś dodatkowe znaczenia i strzępy autorskich przemyśleń. Przyznam, że sama zauważyłam je dopiero czytając publicystykę pisarza. Choćby np. scena w polskojęzycznej szkole, gdzie mamy okazję zapoznać się z przemyśleniami pisarza na temat zjawiska nacjonal - komunizmu.
Po raz kolejny u Mackiewicza - mamy tu sporo psychologii, ale bez zbędnego grzebania w głowie bohaterom.
Z czytanych dotychczas przeze mnie "Mackiewiczów" jest chyba najlepsza, wielowarstwowa, długo zostaje w głowie. Myślę, że kiedyś jeszcze do niej wrócę:).
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Filety z Izydora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz