A lato było piękne tego roku...
Upalne, gorące... Złociste zboże dojrzewało w pełnym słońcu kontrastowało jedynie z połaciami zielonej trawy. Powietrze, przesycone zapachem ziół, ujarzmiało zmysły. „Wszystko tutaj było inne niż to, co znał z wycieczek poza miasto. Niby takie same drzewa, niby podobne do mazowieckich pola złocące się łanami zbóż i niby droga jak każda inna wiodła pomiędzy nimi, a jednak...” [str.14] Z całą pewnością było coś innego w tym miejscu, w tym klimacie, w tym czasie. To miejsce, to mała wieś Bedryczany, w powiecie drohobyckim, a upalne lato "tego roku", to sierpień 1939. Młody warszawiak Piotr Ochocki przyjeżdża właśnie do Bedryczan, tej małej wioski na Kresach, aby poznać rodzinne strony swojej matki. I od pierwszego haustu powietrza poczuł, że wrócił, tam gdzie jego miejsce i serce. Teraz, w porze żniw, mieszańcy wsi większość czasu spędzali przy pracy w polu. „Od strony Drohobycza rozciągała się ukraińska część wsi, a po drugiej stronie leżała część polska. Jednak kościół katolicki znajdował się na górce, tuż przy ukraińskiej części, natomiast cerkiew przylepiona była do skraju łąki od polskiej strony (...). W niedzielę na łące spotykali się wszyscy sąsiedzi, mijając się na drodze do świątyń. [str.12] Wszyscy żyli tu ze sobą od pokoleń. Kultury przenikały się, mimo że zarówno Polacy, jak i ich ukraińscy sąsiedzi starali się pilnować swoich praw i nie asymilować się za bardzo”. [str.20] Dla Piotrusia to lato nie okazało się tak beztroskie, jak sobie na początku wyobrażał. Napięcie pomiędzy sąsiadami tutaj powoli narastało. A na domiar złego Piotr zakochuje się w Ukraince Swiecie, która jest przeznaczona już dla innego. Jej narzeczony-Jegor działał wraz z ojcem Swiety w ukraińskiej organizacji nacjonalistycznej OUN, dlatego małżeństwo było przypieczętowaniem lojalności i oddania sprawie obu panów. Tymczasem wrogość między Polakami a Ukraińcami narasta, gdzie Ukraińcy z zgodnie ze swoimi nacjonalistycznymi ideami i hasłem "Śmierć jednego Lacha to metr wolnej Ukrainy", dodatkowo wspierani przez hitlerowców, czuli się coraz pewniej. W momencie, gdy wybucha woja, wszelkie opory czy już nie mają znaczenia...
Tak zaczyna się fabuła "Czasu tęsknoty", debiutu Adriana Grzegorzewskiego. Debiutu, ale napisanego z sercem i pasją. Kresy - to dla wielu Polaków, miejsce, do którego się tęskni i wzdycha z nostalgią. Ale to przede wszystkim miejsce, które wywołuje potężne emocje, szczególnie w kontekście rzezi wołyńskiej. Wieś Bedryczany to fikcyjna nazwa, jednak takich wiosek było wiele. Autor wyjaśnia, że to celowy zabieg, ponieważ nie chciał, „aby ludzie wciąż głęboko przeżywający tamte tragiczne wydarzenia, słysząc znajomo brzmiące nazwy geograficzne, czuli się dotknięci zupełnie innym opisem wydarzeń niż ten, który znają z własnych przeżyć bądź opowieści”. [str.410] Opisy masakr dokonanych przez Ukraińską Powstańczą Armię i zwykłych Ukraińców też celowo złagodził, chociaż i tak dalej pozostają szokujące.
Jestem pod wielkim wrażeniem talentu pisarskiego autora. Talentu, wielkiego talentu, a przy tym skromności jako człowieka. Książka powstała z fascynacji Kresami, jak również opowieściami, jakie słyszał od dzieciństwa. Matka pana Grzegorzewskiego pochodziła właśnie z Kresów. To z jej opowiadań czerpał inspirację do pisania. To najlepsze, co może się zdarzyć w powieści - połączenie namiętnej historii miłosnej, tła historycznego, świetnego stylu i wciągającej akcji. A jak dodać do tego nutkę nostalgii, tęsknotę za krajem, sentyment płynący z rodzinnych opowieści, to wychodzi z tego cudownie ciepła, ale przesiąknięta okrutną historią powieść. Polecam gorąco!
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Gorąca czekolada z cynamonem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz