Ze Wschodu nad Odrę
Aż żal, że dopiero w ostatnich latach wydawane są wspomnienia tzw. repatriantów, zapisy niejako z drugiej lub trzeciej ręki i do tego w czasach, gdy można już napisać o wszystkim, co leży na sercu bez oglądania się na poprawność polityczną. Za późno, zbyt wiele osób odeszło, za dużo się straciło losów nienapisanych, niewysłuchanych. Nasi wypędzeni nie pozostawili po sobie opasłych tomów dzienników i wspomnień. Chwała tym, którzy zadbali o przekaz, mam wrażenie, że jednak szczątkowy. Jakość literacka tekstów jest różna, czasami zamiast spójnej fabuły otrzymujemy pojedyncze elementy mozaiki rodzinnej.
Ostatnio czytałam wspomnienia o losach rodzin Kozińskich i Zawadzkich, którzy wyruszyli z Wołynia i Wileńszczyzny na tzw. Ziemie Odzyskane. Maria jest kontynuacja poprzedniego, wojennego tomu, czyli Czerwonego nieba nad Wołyniem. Mimo że na okładce jest rekomendacja powieści historyczno-obyczajowej, ja książkę zakwalifikowałabym do literatury wspomnieniowej, bo to będzie dla niej korzystniejsze, by uniknąć zarzutu płytkości warstwy psychologicznej, oceny umiejętności opisywania przeżyć, zauważania zmian. Znacznie lepiej wychodzi autorce posługiwanie się faktami rodzinnymi połączonymi z historią PRL-u doprowadzoną do 1968 roku.
Konieczność opuszczenia rodzinnych stron, odwaga decyzji, trudności, niepokój połączony z osiedlaniem się w cudzych, opuszczonych domach, tęsknota, ale i codzienność adaptacji to początki, potem to już kolejne lata pracy, kształcenia, zakładania rodziny, żegnania zmarłych, czyli normalność w społeczeństwie żyjącym w czasach pokoju. Ot, radości i smutki. Autorka skupia się na losach tytułowej Marii, kobiety wyjątkowej, jej rodziny i sąsiadów, rzadziej dostrzega wieś, małe i większe konflikty sąsiedzkie. To taka księga domowa, którą przekazuje się kolejnym członkom rodziny jako posag niematerialny.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Niecodziennik literacki
Urocza powieść, choć pierwsza część jest chyba lepsza.
OdpowiedzUsuń