środa, 8 października 2014

Beata Obertyńska, W domu niewoli





„W domu niewoli” Beaty Obertyńskiej to relacja z tułaczki autorki po Związku Radzieckim w latach 1940 – 42. Pisanie tej książki rozpoczęło się jeszcze w 1942 r. w Palestynie, kiedy wszyscy, którzy zdołali wyjść z Rosji, zostali wezwani do spisywania swoich wspomnień. Powiedzieć o tej lekturze, że jest wstrząsająca, to za mało. Trudno znaleźć przymiotnik, który odzwierciedlałby jej zawartość.

Czytelnik, który sięgnie po tę książkę zapozna bowiem się z jednostkowym, a jakże typowym losem polskiej przedstawicielki kresowej inteligencji, którą wkroczenie wojsk radzieckich do Polski w dniu 17 września 1939 r. zastało w jej domu we Lwowie. Autorka, przed wojną poetka, aktorka opisuje szczegółowo zmiany zachodzące na zagarniętych polskich ziemiach i sposób zachowania wojsk radzieckich. Wszechwładza NKWD jest w krótkim czasie powszechna, obezwładniająca i siejąca grozę. Polacy są zmuszeni przyjmować do domów obowiązkowych lokatorów, tracą oszczędności całego życia, żyją z wyprzedawania rzeczy. Zima 1939/40 jest sroga i zmusza mieszkańców do ekwilibrystyki na rzecz zapewnienia możliwości przeżycia w tych warunkach. Dochodzą pierwsze informacje o nagłych wywozach całych wsi w głąb Rosji, zła sławę zyskują dwa więzienia we Lwowie: Zamarstynów i Brygidki. Coraz więcej aresztowań i brak informacji o uwięzionych…

W lipcu 1940 r. NKWD zatrzymuje Beatę Obertyńską i wysyła do więzienia na Brygidkach. Jest to tylko pierwszy akord tragicznej tułaczki autorki przez kolejne więzienia w Kijowie, Charkowie, Chersoniu, poprzez obóz w Starobielsku i łagier w Workucie, skąd wyrwała ją amnestia dla obywateli polskich zawarta w układzie Sikorski-Majski. Ten więzienno-obozowy szlak naznaczony jest przez udrękę uwięzienia w warunkach urągających ludzkiej godności, zupełnie odhumanizowany stosunek do więźniów, brak jakichkolwiek pozorów sprawiedliwości, wszechobecna ciasnota, brud, zawszenie, choroby, nieludzkie zmęczenie, głód i dramatyczne warunki sanitarne.

Relacja jest szczegółowa, przedstawia stan ducha autorki, ale opisuje ona również historie ludzkie, które zapamiętała, a które niejednokrotnie budzą grozę wielokrotnie większą od tego, co ją spotkało. Jak bowiem nie wzdrygać się na myśl o biednej kobiecie, która wyszedłszy rano z zakarpackiej chaty, w której zamknęła dwójkę malutkich dzieci, zapędziła się za swoimi jedynymi zwierzętami za rumuńską granicę, a wracając została aresztowana i odstawiona do sowieckiego więzienia, gdzie nikt nie zainteresował się losem tych dzieci mimo podejmowanej przez matkę głodówki i wszechogarniającej rozpaczy. Nic dziwnego, że kobieta ta dostała pomieszania zmysłów… Podobnych historii jest w tej książce całe mnóstwo. Uderza niesamowita opresyjność tego reżimu przewyższająca wszystko, co można było sobie wyobrażać. W więzieniach były całe legiony osób, które uciekając z ziem zagarniętych przez hitlerowców, trafiały w ręce NKWD podczas nielegalnego przekraczania granicy i mimo często podobnego do bolszewickiej Rosji światopoglądu były wtrącane do więzienia. Na kartach wspomnień Beaty Obertyńskiej pojawiają się też więźniarki, które z głową wypełnioną komunistyczną propagandą, były niezachwiane w swojej wierności linii partii mimo pobytu w więzieniu...

Autorka wielokrotnie wskazuje przykłady sowieckiego systemu, który uczynił z ludzi – wbrew głoszonym hasłom – niemal niewolników, wykorzystywanych na każdym kroku i zmuszanych często do pracy ponad siły oraz trwonienia czasu i energii we wszechobecnych kolejkach w pogoni za żywnością. Zwraca uwagę, że jej perspektywa być może jest ograniczona, ale niewątpliwie zetknęła się z wieloma niezbyt „twarzowymi” aspektami systemu, którego nie zauważali lewicowi intelektualiści z Zachodu, którzy dali się ponieść rewolucyjnym ideałom i „trawie pomalowanej na zielono”, którą im prezentowano podczas wyreżyserowanych wizyt w Związku Radzieckim.

„W pustych witrynach sklepów, opasany girlandami czerwonej bibułki, króluje nieodmiennie chytrze podśmiechujący się Stalin. Jedynym, co w każdym sklepie dostać możesz na pewno, to będzie jego życiorys. Szukałam zapałek. Nie dostałam ich. Ale za te kopiejki, które kosztowałyby jedno ich pudełko, mogłam była, jak nic kupić książkę. Propagandową oczywiście. Pozbawione towaru sklepowe półki bieleją od stosów taniej – bezprzykładnie taniej w Rosji – książki. Bije się je w milionach egzemplarzy i sprzedaje za kopiejki. Widocznie głód wiedzy rozpiera masy! Sowiecki reżym pokonał wreszcie osławiony rosyjski analfabetyzm! Krzyczy się o tym na cały świat. Tak. Istotnie pokonał. I to jest imponujące. Imponująca też jest chytrość tego gigantycznego wyczynu. O cóż to właściwie chodziło? O umysłowe podniesienie warstw? O rozwój, o wykształcenie, o rozszerzenie horyzontów? Jeżeli tak, to w minimalnym chyba stopniu. Pokonanie analfabetyzmu, owo budujące udostępnienie książki wszystkim, miało się stać przede wszystkim jeszcze jednym tłokiem, którym, na równi z radiem można pompować i pompować w społeczeństwo – propagandę.” (strony 218-219)

Z książki wyłania się przede wszystkim olbrzymia skala prześladowań Polaków po 1939 r. Skala, która poraża. Jak słusznie zauważa w pewnym momencie autorka tych przejmujących wspomnień, Związek Radziecki postanowił nie tyle odebrać ojczyznę Polakom, co pozbawić kraj obywateli wywożąc ich w bezkresne ziemie sowieckiej Rosji, zapełniając nimi więzienia, łagry, kołchozy położone w najbardziej nieprzyjaznych człowiekowi warunkach klimatycznych. Najgorsze, że te straszne doświadczenia nie zakończyły się z chwilą uzyskania tzw. amnestii. Mimo układu Sikorski-Majski i podjętych zobowiązań, wielu Polaków nie zdołało dotrzeć do miejsca, gdzie tworzyła się polska armia. Niektórzy nie zdążyli, a ci, co zdążyli, często doświadczali warunków transportu i traktowania porównywalnych z łagrem, tyle, że nie było porcji choćby najlichszej strawy… Nawet w takich warunkach można było jednak uciec do świata wykreowanego w książce...

"Pewnego dnia spostrzegam u wysiedleńców brudną, wytłuszczoną książkę. Pytam, co to. Trylogia! Pierwszy, zdekompletowany tom Pana Wołodyjowskiego. Wpraszam się do kolejki czekających na ten rarytas ludzi i oto pewnego dnia wojna, Sowiety, Amu-daria, wszy, głód – wszystko to znika bez śladu, a obejmuje mnie dobroczynnym chłodem szmaragdowa letniczka Imć Państwa Andrzejów, sapania Zagłoby i brzęki pszczół nad dzbanem. Najdroższa, nieporównana, niezawodna Trylogia! Umie się ją przecie na pamięć, zna dosłownie dialogi, wie, jaki będzie koniec każdego zdania – a przecie zawsze czyta się ją jak nową. Toteż kiedy wieczorem wypływam po drugiej stronie tomu, mam wrażenie, żem się zbudziła ze snu. Znalazła się znów wojna i Sowiety, i wszy, i głód, kaszlący na mnie chłopiec, kolący siennik – wszystko!” (s. 250)

Można się nie zgadzać z niektórymi ostrymi sądami przedstawionymi w tej książce. Można pewne opinie uznać za zbyt radykalne, ale nie sposób odmówić tej relacji autentyczności. To zdarzyło się naprawdę i koniecznie trzeba o tym pamiętać. Chwała dowództwu Armii generała Andersa, że nakazał spisanie tych wspomnień, aby ocalić straszne przeżycia wielu tysięcy czy nawet milionów Polaków od zapomnienia. Trudno mi jednak zrozumieć, dlaczego ta książka doczekała się jedynie dwóch wydań w niepodległej Polsce. A powinni ją przeczytać wszyscy, którzy interesują się historią kraju, zwłaszcza tym, co się stało na polskich Kresach po wrześniu 1939 r.

 
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Notatnik Kaye


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...