Ta książka była zakazana w PRL-u, bo pokazywała ten kawałek historii, który władze komunistyczne chciały przed obywatelami ukryć. Przedstawiała też prawdziwą rolę wrogich Polakom Ukraińców i Żydów w czasie rewolucji październikowej na Kresach. Opisywała, w jak okrutny sposób sprzymierzeni z bolszewikami Żydzi przyczynili się do wymordowania polskiej szlachty i inteligencji z Ukrainy.
Maria Dunin-Kozicka (z domu Izdebska) pochodziła z rodziny powstańców styczniowych wysiedlonych po 1863 r. w głąb Rosji. Mimo, że rodzina dorobiła się tam sporego majątku, otrzymała, na wszelki wypadek, wykształcenie pedagogiczne. Wyszła za mąż za Kaliksta Kozickiego. Mieszkali we dworze Lemieszówka w taraszczańskim powiecie (stolica – miasto Taraszcza). Mieli jedną córkę Haneczkę. Mąż kierował majątkiem ziemskim, ona zajmowała się sadem i ogrodem. Takich dworów, ośrodków polskości i katolicyzmu, było w okolicy bardzo wiele, były to m. in. Białocerkiew (hrabiny Marii Branickiej), Baczkuryn, Popówka, Rosochowata, Czerepaszyńce, Mołoczki, Monasterzyska i wiele innych. Ten świat polskiego ziemiaństwa trwał na Kresach od kilku wieków. Polacy najpierw zdobywali Kresy tak jak Amerykanie Dziki Zachód, później przeżyli tam krwawe powstania hajdamaków i inne bunty kozackie (opisane w „Ogniem i mieczem”), a potem wejście wojsk Katarzyny II. Było im ciężko pod zaborem rosyjskim. Organizowali powstania. Walczyli. Ale, mimo wszystko, życie pod carskich butem to był pikuś w porównaniu z tym, co im później zgotowali bolszewicy i Żydzi.
Za cara Polacy mieli wprawdzie mniejsze prawa niż Rosjanie, nie mogli np. zakładać szkół polskich, a i do kredytów bankowych nie mieli dostępu, więc musieli pożyczać na lichwiarski procent od Żydów. Ale poza tym, mogli żyć normalnie. Mieli swoje wiekowe domy, rozwijali rolnictwo i przemysł (to Polacy pierwsi zakładali na Kijowszczyźnie cukrownie i inne fabryki produkujące na rzecz przemysłu spożywczego). Z Ukraińcami, czyli Rusinami, żyli zgodnie. Zatrudniali ich w swoich majątkach i nie było żadnych konfliktów. Wprawdzie stosunki były dość patriarchalne, bo chłopi całowali pana w rękę, ale był to tylko taki zwyczaj, pogłos dawnych pańszczyźnianych stosunków.
Ta polska idylla na Kresach skończyła się wraz z abdykacją cara Mikołaja II. W tym właśnie momencie rozpoczyna się akcja książki Marii Dunin-Kozickiej, która w pierwszym rozdziale opowiada, jak to pojechała wraz z mężem w połowie marca 1917 r. do Kijowa w interesach. Już po drodze, w Białej Cerkwi, przywitał ich Żyd Motel, właściciel hotelu, cieszący się, że nie ma już cara, „Mikołaja Krwawego”. W Kijowie na Kreszczatiku byli świadkami pierwszego pochodu bolszewickiego, któremu najbardziej kibicowali miejscowi Żydzi. Potem szedł pochód zbuntowanego przeciw carowi wojska, do którego też przyłączali się poddani rosyjscy mojżeszowego wyznania: „W tym uroczystym, wolnościowym pochodzie jaskrawo biły w oczy dwie wybitne cechy: brak inteligencji rosyjskiej (…) i przewaga liczebna Żydów. Nie tylko czarny, anarchistyczny sztandar Bundu miał swoich licznych przedstawicieli; byli oni wszędzie, kręcili się we wszystkich grupach, pilnowali porządku – słowem, z lubością i wprawą rzucili się w wir życia społecznego, dotychczas im zabronionego. Prawie wyłącznie z plebsu i Żydów składał się cały pochód rosyjski.”
Ta polska idylla na Kresach skończyła się wraz z abdykacją cara Mikołaja II. W tym właśnie momencie rozpoczyna się akcja książki Marii Dunin-Kozickiej, która w pierwszym rozdziale opowiada, jak to pojechała wraz z mężem w połowie marca 1917 r. do Kijowa w interesach. Już po drodze, w Białej Cerkwi, przywitał ich Żyd Motel, właściciel hotelu, cieszący się, że nie ma już cara, „Mikołaja Krwawego”. W Kijowie na Kreszczatiku byli świadkami pierwszego pochodu bolszewickiego, któremu najbardziej kibicowali miejscowi Żydzi. Potem szedł pochód zbuntowanego przeciw carowi wojska, do którego też przyłączali się poddani rosyjscy mojżeszowego wyznania: „W tym uroczystym, wolnościowym pochodzie jaskrawo biły w oczy dwie wybitne cechy: brak inteligencji rosyjskiej (…) i przewaga liczebna Żydów. Nie tylko czarny, anarchistyczny sztandar Bundu miał swoich licznych przedstawicieli; byli oni wszędzie, kręcili się we wszystkich grupach, pilnowali porządku – słowem, z lubością i wprawą rzucili się w wir życia społecznego, dotychczas im zabronionego. Prawie wyłącznie z plebsu i Żydów składał się cały pochód rosyjski.”
„Manifestacja polska miała wręcz inny charakter. (…) Wszystkie warstwy społeczeństwa naszego na Kresach były reprezentowane w pochodzie polskim. Stanęli wszyscy do apelu: członkowie Komitetu Wykonawczego na Rusi, siwi weterani 63 roku, inteligencja miejska, ziemianie z Kijowszczyzny, organizacje kobiece, rzemieślnicy, robotnicy, mieszczanie, młodzież szkolna – szli jedni z drugimi w sprawnym ordynku, niosąc amarantowe sztandary. Leciał na czele orzeł biały, rozciągając swe skrzydła nad ukochaną ziemią kresową, równie silny i śmiały, jak ongi za czasów Chrobrych i Śmiałych. Płynęły tony nie „Międzynarodówki”, lecz wiecznie żywych pieśni narodowych…”.
Był więc to doskonały moment na odrodzenie polskości na Kresach. Po abdykacji Mikołaja II Polacy szybko zaczęli zbierać fundusze na polskie szkoły, które miały powstawać w majątkach. Wręcz opodatkowali się dobrowolnie na ich rzecz. Jednak szybko nadzieje upadły. Ukraina ponownie zalała się polską krwią. Zbuntowani Rusini podburzani przez bolszewickich agitatorów, którzy przyjeżdżali z Piotrogradu, zaczęli palić i rabować polskie dwory i zabijać szlachtę. Zaczęło się nowe „Ogniem i mieczem”.
Koziccy spali z bronią pod poduszką, czuwali nocami, wypatrując ukraińskich band włóczących się w okolicy. Kiedy okoliczne dwory były już spalone i obrabowane, zdecydowali się na wyjazd do Kjowa. Mąż autorki na pożegnanie przemówił do swoich chłopów, prosząc o opiekę nad majątkiem. Oni potwierdzili, że będą pilnować, a jakby co, to lepiej, żeby oni sami się obłowili na pańskim, niż obcy… Chociaż, były też wyjątki wśród Rusinów, np. stróż, który nie opuszczał ich do końca i służąca Jewdokia, która bardzo długo wiernie była przy swej pani i panience. Nawet zdarzył się pewien „sprawiedliwy” watażka ukraiński znany z tego, że przypalał pięty bogaczom po dworach, który z życzliwości odwiedził pana Kaliksta w mieście.
Kijów też nie był wówczas miejscem bezpiecznym, gdyż cała Ukraina przechodziła z rąk do rąk. Najgorzej było za bolszewików, kiedy do władzy doszła Czerezwyczajka i zaczął się słynny czerwony terror. W Czeka jako komisarze pracowali przeważnie Żydzi, młodzi, oczadziali komunizmem synowie dawnych handlarzy (m. in. jeden z nich, znajomy osiemnastoletni syn żydowskiego handlarza jajek wyrzucał Kozickich z mieszkania). Czeka robiło codzienne rewizje, zabierało złoto i kosztowności. Bolszewicy kazali wypełniać ankiety o pochodzeniu społecznym i majątku, zagęszczali mieszkania, dokwaterowując obcych. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Ludzie nie byli pewni dnia, ani godziny, bo czekiści robili łapanki na przechodniów, aresztowali ich, a potem czekali, kto się po nich zgłosi, później oczywiście, aresztowali kolejnych. W jednej z takich łapanek wpadł w ręce bolszewików mąż Kozickiej, Kalikst. Było to tuż przed opuszczeniem Kijowa przez bolszewików, którzy uciekali przed nacierającą armią białych Rosjan Denikina.
Był więc to doskonały moment na odrodzenie polskości na Kresach. Po abdykacji Mikołaja II Polacy szybko zaczęli zbierać fundusze na polskie szkoły, które miały powstawać w majątkach. Wręcz opodatkowali się dobrowolnie na ich rzecz. Jednak szybko nadzieje upadły. Ukraina ponownie zalała się polską krwią. Zbuntowani Rusini podburzani przez bolszewickich agitatorów, którzy przyjeżdżali z Piotrogradu, zaczęli palić i rabować polskie dwory i zabijać szlachtę. Zaczęło się nowe „Ogniem i mieczem”.
Koziccy spali z bronią pod poduszką, czuwali nocami, wypatrując ukraińskich band włóczących się w okolicy. Kiedy okoliczne dwory były już spalone i obrabowane, zdecydowali się na wyjazd do Kjowa. Mąż autorki na pożegnanie przemówił do swoich chłopów, prosząc o opiekę nad majątkiem. Oni potwierdzili, że będą pilnować, a jakby co, to lepiej, żeby oni sami się obłowili na pańskim, niż obcy… Chociaż, były też wyjątki wśród Rusinów, np. stróż, który nie opuszczał ich do końca i służąca Jewdokia, która bardzo długo wiernie była przy swej pani i panience. Nawet zdarzył się pewien „sprawiedliwy” watażka ukraiński znany z tego, że przypalał pięty bogaczom po dworach, który z życzliwości odwiedził pana Kaliksta w mieście.
Kijów też nie był wówczas miejscem bezpiecznym, gdyż cała Ukraina przechodziła z rąk do rąk. Najgorzej było za bolszewików, kiedy do władzy doszła Czerezwyczajka i zaczął się słynny czerwony terror. W Czeka jako komisarze pracowali przeważnie Żydzi, młodzi, oczadziali komunizmem synowie dawnych handlarzy (m. in. jeden z nich, znajomy osiemnastoletni syn żydowskiego handlarza jajek wyrzucał Kozickich z mieszkania). Czeka robiło codzienne rewizje, zabierało złoto i kosztowności. Bolszewicy kazali wypełniać ankiety o pochodzeniu społecznym i majątku, zagęszczali mieszkania, dokwaterowując obcych. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Ludzie nie byli pewni dnia, ani godziny, bo czekiści robili łapanki na przechodniów, aresztowali ich, a potem czekali, kto się po nich zgłosi, później oczywiście, aresztowali kolejnych. W jednej z takich łapanek wpadł w ręce bolszewików mąż Kozickiej, Kalikst. Było to tuż przed opuszczeniem Kijowa przez bolszewików, którzy uciekali przed nacierającą armią białych Rosjan Denikina.
Przez kilka dni autorka wraz z córką biegała jak oszalała po wszystkich więzieniach Czerezwyczajki, szukając męża. Na próżno. Weszli denikinowcy, Kozickiego nigdzie nie było. I tu – najstraszniejszy moment tych wspomnień – następuje wędrówka zrozpaczonej kobiety po miejscach straceń, gdzie leżały świeże trupy zastrzelonych przez bolszewików ludzi, a krew i mózg martwych ludzi przylepiały się do butów. Te miejsca to były zwykle podwórka kamienic i ogródki, więc autorka nazwała ten rozdział „Ogrody tortur”. Nie brała tam córki, zostawiała ją przed wejściem, by chronić przed drastycznymi widokami. Ale potem opisała to wszystko tak obrazowo, że nie mogłam w nocy zasnąć, a potem śniły mi się obrazy jak z horrorów.
Męża nie znalazła. Władza Denikina nie była silna. W Warszawie już powstawała Polska, ale ta nowa Polska miała gdzieś Polaków na Kresach. Piłsudski odmówił pomocy wojskowej Denikinowi. Odpuścił sobie Kresy. Nie wiedziałam wcześniej, że tak mógł postąpić, że mógł poświęcić życie i majątki potomków kresowych rycerzy. Piłsudski, wielki polski patriota? Hmmm, teraz będę już inaczej na niego patrzeć. Nie chciał walczyć ramię w ramię z armią białych Rosjan, a przecież gdyby wysłał mu polskie wojsko na pomoc, może historia ułożyłaby się inaczej? Może wspólnie pobiliby bolszewików? Może nie byłoby wojny roku 1920? Nie byłoby Katynia? Tragedii Polaków w czasie II wojny światowej? Katastrofy w Smoleńsku?
Kozicka pisze, że Piłsudski targował się z Denikinem o Kamieniec Podolski i całe Podole. Denikin chciał przywrócenia dawnej Rosji, w starych granicach. Piłsudski chciał więcej. Ale myślę, że trzeba było najpierw wysłać to nasze wojsko na Kresy, ratować rodaków i ich majątki, a potem układać się z Rosjanami. Białymi Rosjanami. Już po pobiciu bolszewików. Oni wtedy byli jeszcze do zwyciężenia. Na Syberii walczył przecież z czerwonymi biały admirał Kołczak. Walczyły z nimi wojska angielskie i francuskie. Ale nasz pan Piłsudski nie chciał, bo nie lubił Rosjan (jego brat brał udział w zamachu na cara wraz z bratem Lenina, ot, ciekawostka, prawda?).
Wracajmy do Kozickiej… Męża nie znalazła, majątek straciła, była w biedzie i rozpaczy. By przeżyć, sprzedawała pierożki na ulicach miasta. W końcu, wraz z córką, w towarowym wagonie, po wielu perypetiach ewakuowała się do Odessy, a stamtąd do Polski. Córka szybko dojrzała i była jej jedyną pociechą. Po powrocie nadal szukała męża. Czy znalazła? Przeczytajcie tę książkę, a dowiecie się, jakie były dalsze losy tej rodziny.
Książka „Burza od Wschodu”, debiut literacki Marii Dunin-Kozickiej, uchwałą Międzynarodowej Komisji Współpracy Intelektualnej w Lidze Narodów, została wpisana na listę najwybitniejszych polskich dzieł literackich za rok 1925 r.
Niezwykle poruszające dzieło, czytałam to z łzami w oczach i ściskaniem w gardle. Lektura obowiązkowa dla każdego Polaka chcącego poznać historię swojego narodu.
A jeśli chodzi o Kresy, to jestem optymistką. Nic w historii nie jest wieczne. Nigdy nie mówi się „nigdy”. Może jeszcze wrócimy na Kijowszczyznę? Tam ciągle pełno pamiątek po polskich czasach.
Alicja Łukawska
Dunin-Kozicka Maria, „Burza od wschodu. Wspomnienia z Kijowszczyzny”, wyd. LTW, Łomianki 2007.
Męża nie znalazła. Władza Denikina nie była silna. W Warszawie już powstawała Polska, ale ta nowa Polska miała gdzieś Polaków na Kresach. Piłsudski odmówił pomocy wojskowej Denikinowi. Odpuścił sobie Kresy. Nie wiedziałam wcześniej, że tak mógł postąpić, że mógł poświęcić życie i majątki potomków kresowych rycerzy. Piłsudski, wielki polski patriota? Hmmm, teraz będę już inaczej na niego patrzeć. Nie chciał walczyć ramię w ramię z armią białych Rosjan, a przecież gdyby wysłał mu polskie wojsko na pomoc, może historia ułożyłaby się inaczej? Może wspólnie pobiliby bolszewików? Może nie byłoby wojny roku 1920? Nie byłoby Katynia? Tragedii Polaków w czasie II wojny światowej? Katastrofy w Smoleńsku?
Kozicka pisze, że Piłsudski targował się z Denikinem o Kamieniec Podolski i całe Podole. Denikin chciał przywrócenia dawnej Rosji, w starych granicach. Piłsudski chciał więcej. Ale myślę, że trzeba było najpierw wysłać to nasze wojsko na Kresy, ratować rodaków i ich majątki, a potem układać się z Rosjanami. Białymi Rosjanami. Już po pobiciu bolszewików. Oni wtedy byli jeszcze do zwyciężenia. Na Syberii walczył przecież z czerwonymi biały admirał Kołczak. Walczyły z nimi wojska angielskie i francuskie. Ale nasz pan Piłsudski nie chciał, bo nie lubił Rosjan (jego brat brał udział w zamachu na cara wraz z bratem Lenina, ot, ciekawostka, prawda?).
Wracajmy do Kozickiej… Męża nie znalazła, majątek straciła, była w biedzie i rozpaczy. By przeżyć, sprzedawała pierożki na ulicach miasta. W końcu, wraz z córką, w towarowym wagonie, po wielu perypetiach ewakuowała się do Odessy, a stamtąd do Polski. Córka szybko dojrzała i była jej jedyną pociechą. Po powrocie nadal szukała męża. Czy znalazła? Przeczytajcie tę książkę, a dowiecie się, jakie były dalsze losy tej rodziny.
Książka „Burza od Wschodu”, debiut literacki Marii Dunin-Kozickiej, uchwałą Międzynarodowej Komisji Współpracy Intelektualnej w Lidze Narodów, została wpisana na listę najwybitniejszych polskich dzieł literackich za rok 1925 r.
Niezwykle poruszające dzieło, czytałam to z łzami w oczach i ściskaniem w gardle. Lektura obowiązkowa dla każdego Polaka chcącego poznać historię swojego narodu.
A jeśli chodzi o Kresy, to jestem optymistką. Nic w historii nie jest wieczne. Nigdy nie mówi się „nigdy”. Może jeszcze wrócimy na Kijowszczyznę? Tam ciągle pełno pamiątek po polskich czasach.
Alicja Łukawska
Dunin-Kozicka Maria, „Burza od wschodu. Wspomnienia z Kijowszczyzny”, wyd. LTW, Łomianki 2007.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu archiwum mery orzeszko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz