Przebogata jest literatura poświęcona Kresom. Trudno się temu dziwić, gdyż opowieści na ich temat jest i będzie tyle, ile było polskich rodzin mieszkających na wschodnich ziemiach dawnej Rzeczypospolitej. I nie tylko polskich.
Dzisiaj są to tereny obecnej Litwy, Łotwy, Białorusi i Ukrainy. Kresy słynęły niegdyś z tolerancji, gdyż była to ojczyzna wielu narodów, języków, religii i kultur. W XX wieku dwa totalitaryzmy sprawiły, że stały się grobem wielu tysięcy ludzi, jednym z najbardziej zniszczonych i skrwawionych regionów Europy, ziemią okradzioną z tysięcy bezcennych dzieł architektury i sztuki. Jednak nie tylko z takiej perspektywy spogląda na swoje rodzinne strony Tadeusz Olszański, czyli martyrologicznej. Jego książka nie jest też opowieścią o mitycznej krainie, lecz próbą zrozumienia potencjału tkwiącego w utraconych ziemiach, a opiera się on na polskiej, żydowskiej, ukraińskiej i ormiańskiej historii i kulturze. Lwów, Wilno i Stanisławów są do tego stopnia przesiąknięte przeszłością tych narodów, że żadne nazwy litewskie, białoruskie czy ukraińskie nie są w stanie tego wymazać. Przede wszystkim jednak przesiąknięte są polskością. Potwierdza to Olszański, pisząc o Stanisławowie (dziś Iwano-Frankiwsk) w "Postcriptum":
Nazwy można zmieniać nie tylko ulicom, ale również miastom, ale przecież mają one swoją pamięć, swoje sumienie i są trwałymi pomnikami przeszłości. I ciągle, bęz względu na to, jak się to miasto będzie nazywało, najpiękniejsze w nim będzie i pozostanie to, co było i na zawsze pozostaje Stanisławowem.
Autor stara się przekazać prawdziwy i nieupiększony obraz Stanisławowa, niepozbawiony jednak pewnego uroku i magnetyzmu. Nie musimy się więc obawiać, że będziemy skazani wyłącznie na opisy martyrologiczne. Zobaczymy również, choć naznaczony cierpieniem, świat cichej harmonii i piękna, miłości i poświęcenia, solidarności w obliczu tragedii i odwagi. Opowieść Tadeusza Olszańskiego o "kraju lat dziecinnych" (autor spędził w Stanisławowie pierwsze czternaście lat swojego życia) jest podszyta nostalgią i miłością do rodzinnych stron, utraconej małej ojczyzny, dlatego przywodzi na myśl elegię, czyli utwór o tematyce żałobnej i refleksyjnej, mimo że książka należy do literatury faktu. Jednak w opisie Stanisławowa dominująca jest perspektywa, w której dostrzeżemy polski rodowód miasta i jego bogatą historię. Owa polskość to główna tkanka miasta, nierozerwalnie połączona z kulturą i obyczajami innych społeczności w niej mieszkających: Żydów, Ukraińców i Ormian. Szczególnie interesujące są obrazy rodzin ormiańskich, a także Hucułów, którzy mieszkali blisko Stanisławowa.
Autor spędził dzieciństwo w prawdziwym tyglu kulturowym i religijnym. Bogactwo poruszonych przez Olszańskiego wątków oraz opisów losów osób autorowi najbliższych, a także zwykłych mieszkańców Stanisławowa jest tak olbrzymie, że mamy do czynienia z wielobarwnym freskiem. Nie sposób tutaj przedstawić choćby najistotniejsze motywy i życiorysy. Wspomnę tylko, że książkę połknęłam w dwa wieczory i że czytałam ją z niesłabnącą zachłannością, a nawet momentami ze ściśniętym gardłem. O innych miastach dawnej Galicji, czyli Lwowie i Krakowie wiemy stosunkowo dużo, ale Stanisławów jawi się nam jako bardziej tajemnicze i zapomniane miejsce. Mamy zatem doskonałą okazję je poznać, a nawet pokochać. Za sprawą książki nabrałam szczerej ochoty, aby odwiedzić to miasto, leżące dziś na Ukrainie. Jeśli się kiedyś uda, to będę je zwiedzać z bohaterami opowieści Tadeusza Olszańskiego.
Książka obfituje w wiele pasjonujących ciekawostek, historyjek i charakterystyk społeczności miasta. Warto wspomnieć, że mieszkańcy Gdańska w kościele Apostołów Piotra i Pawła na Żabim Kruku mogą oglądać stanisławowską ikonę cudownej Matki Bożej Łaskawej z tamtejszego ormiańskiego kościoła. Historia ocalenia tego obrazu przez księdza Kazimierza Filipiaka (który nie był Ormianinem, ale góralem z Podhala) to tylko jedna z spośród licznych fascynujących opowiadań tworzących tę niezwykłą publikację. Stanisławów zasługuje na oddzielny tekst na blogu. Postaram się zatem później opowiedzieć coś więcej o tym zapomnianym mieście, opierając się oczywiście na wspomnieniach Olszańskiego.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Szczur w antykwariacie
PS. Poniżej film z wypowiedzią autora książki
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałam ten wpis i zaczęłam szukać informacji o autorze. Jak ważny to temat i jak ważna to książka można przekonać się słuchając relacji samego autora:
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=LAluFAZDmek
Pozwoliłam sobie dorzucić film do wpisu. Przyznam również, że T. Olszańskiego kojarzyłam raczej z Węgrami, ale dobrze, że autorowi udało się napisać tę książkę o swoich kresowych korzeniach.
UsuńBardzo dobrze, autor opowiada tak ciekawie, że to dodatkowa zachęta, by sięgnąć po książkę.
UsuńInna recenzja:
OdpowiedzUsuńULICE PAMIĘCI
Cicha, Pełesza, Kamińskiego, Sapieżyńska – tych i innych ulic już nie ma, bo przecież nie ma już i Stanisławowa, trzeciego po Krakowie i Lwowie miasta w Galicji. Jest wymyślony przez Chruszczowa Iwano-Frankiwsk (chociaż Iwan Franko wcale nie był stanisławowianinem), ale pamięć jest silniejsza niż sztuczna ukraińska nazwa, a zresztą wciąż to, co dawne, pozostaje tam najpiękniejsze.
Tadeusz Olszański (rocznik 1929), który miasto swego urodzenia opuścił pod koniec wojny i po raz pierwszy odwiedził je dopiero w 1998 roku, z nostalgią wędruje śladami dzieciństwa; najpierw sielskiego, a po 1939 roku wpisującego się w dramat polskich losów na kresach Rzeczypospolitej. Wraz z nim poznajemy piękno stolicy Pokucia i odczuwamy grozę kolejnych wojennych okupacji, które udało się przetrwać w dużej mierze tylko dzięki polsko-węgierskim związkom rodzinnym. Aż szkoda, że do tej mapy pamięci wydawca nie dodał planu ulic przedwojennego Stanisławowa, by dzisiejszemu czytelnikowi wspomnień o ołowianych żołnierzykach przybliżyć topografię miasta. Jego opis ilustrują natomiast zdjęcia z prywatnych zbiorów.
Ze względu na rodzinę (matka autora była Węgierką) jest to również opowieść o madziarskiej obecności na naszych Kresach – i przy okazji o kresach Królestwa św. Stefana – oraz o przyjaźni polsko-węgierskiej, która wytrzymała wojenną próbę. Pokazanie ogromnej różnorodności narodowościowej i bogactwa kulturowego dawnego województwa stanisławowskiego (Rusini, Żydzi, Ormianie, Huculi, Rumuni, Niemcy, Czesi) stanowi z pewnością jeden z walorów książki.
Jak zawsze przy czytaniu wspomnień warto sprawdzać ludzką pamięć. Odzyskanie Zaolzia przez Polskę nastąpiło w październiku 1938 roku, a nie w listopadzie 1939 (s. 90), błędnie też podano pisownię niektórych nazw osobowych (np. powinno być Stepan, a nie Stiepan Bandera, s. 119) i geograficznych (właściwie Wynohradiw, nie Vinohrady, s. 163). Inaczej też niż przed wojną piszemy dziś słowo „patriarchat” (vide s. 69).
ANDRZEJ W. KACZOROWSKI
(w: „Wiedza i Życie” 1/2009)
Tadeusz Olszański, „Kresy Kresów – Stanisławów”, Iskry, Warszawa 2008