Gdyby nie Nowe Książki, zapewne nigdy nie dowiedziałabym się o istnieniu „Od Wilii po Uklę”. Po przeczytaniu recenzji postanowiłam jak najszybciej kupić i przeczytać wspomnienia Heleny Zawistowskiej. To jedna z tych książek, które niepostrzeżenie i skromnie przemykają przez dział nowości w księgarniach, a tak naprawdę bardziej zasługują na uwagę niż szumnie reklamowane bestsellery.
Autorka skończyła w tym roku dziewięćdziesiąt lat, jest doktorem medycyny i pisze baśnie dla dzieci. Od 1948 roku mieszka w Gdańsku. „Od Wilii po Uklę” to wspomnienia z wakacji spędzanych z rodziną na Kresach. Podtytuł zgrabnie streszcza treść książki: „Niezapomniany czas letnich wakacji w Wilnie i na Wileńszczyźnie w latach dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku”. Każdy z siedemnastu rozdziałów poświęcony jest innej miejscowości, w której wypoczywali państwo Hajdukiewiczowie. Już same kresowe nazwy brzmią tajemniczo. Na przykład Łosza, Załuż czy Ołona. Ramy czasowe retrospekcji obejmują lata 1922-1939. Autorka poświęca też sporo miejsca rodzinnemu domowi w Wilnie na ulicy Połockiej 45a i swoim najbliższym.
Zachwyciła mnie piękna polszczyzna Zawistowskiej, jej talent do barwnych, przemawiających do wyobraźni opisów i celnych charakterystyk ludzi, których Hajdukiewiczowie spotykali w czasie wakacyjnych podróży. Galeria ciekawych postaci jest bogata. Wspomnę jedynie ekscentrycznego polonistę, Stanisława Cywińskiego, który chodził mrucząc zachęcająco „Norwid, Norwid”. Niestety, wszyscy letnicy przed nim uciekali i nie miał komu przybliżyć postaci ukochanego poety.
Czym różniły się wakacje w latach dwudziestych i trzydziestych na Kresach od letnich wypraw AD 2012? Porównanie wypada na naszą niekorzyść. Odniosłam wrażenie, że urlopowicze byli wówczas zdecydowanie bardziej twórczy i aktywni. Nie potrzebowano żadnych kaowców czy animatorów. Mali wczasowicze robili zielniki i uzupełniali kolekcje motyli. To rodzice organizowali czas dzieciom i z zaangażowaniem uczestniczyli we wszystkich przedsięwzięciach. Duże wrażenie zrobiły na mnie fragmenty o przedstawieniach teatralnych, w których przygotowanie była zaangażowana duża grupa dzieci i dorosłych z zaprzyjaźnionych rodzin. Powstawały prawdziwe widowiska plenerowe z kostiumami, muzyką, tańcem i rekwizytami. Okazuje się, że wtedy był czas na wszystko. Nawet na drylowanie porzeczek.
Inny zwyczaj, który w naszych czasach prawie zanikł, to wspólne śpiewanie. Dla Heleny, jej rodziny, przyjaciół było czymś naturalnym, a nam kojarzy się zwykle z suto zakrapianymi imprezami i wyjątkowymi okazjami. Stanowiło nie tylko sympatyczną rozrywkę towarzyską, ale miało też działanie terapeutyczne. Po stracie zabawki czy nabiciu guza mama zarządzała: „Śpiewamy Kalinę!”. Choć pierwsze zwrotki jeszcze tonęły w szlochach, wkrótce troski znikały. „I wszystko było dobrze”.
Mieszkańcy Kresów wymagali nie tylko od siebie, ale również od innych. Ojciec Helenki nie mógł przeboleć, że w jednym z pensjonatów, w których wypoczywali, podawano zupę w garnku i na znak protestu już tam nie przyjechał. Zaznaczam, że był urzędnikiem, a nie zblazowanym arystokratą.
Wyjazdy na Kresy były też wspaniałą lekcją tolerancji. Oto relacja Heleny Zawistowskiej z wycieczki do Brasławia: „Miasteczko powiatowe, bardzo ruchliwe, gdyż był to dzień targowy. Pamiętam stojące niedaleko siebie dwie świątynie: duży kościół katolicki i okazałą cerkiew. A ludność tych okolic? Naliczyłam siedem narodowości: Polacy, Białorusini, Litwini. Rosjanie, Żydzi, Ukraińcy, Tatarzy. Wtedy współżyli w pokoju”.
Wspomnienia obfitują w liczne szczegóły życia codziennego na Kresach i czytelnicy, którzy interesują się tym tematem, na pewno nie będą zawiedzeni. Widoki, zapachy i smaki Wileńszczyzny zostały opisane z serdecznym wzruszeniem i pietyzmem. To świat zapamiętany przez dziecko, więc znajdziemy cudne detale: „Ze wszystkich konfitur na świecie najpyszniejsza jest poziomkowa”. Autorka jest szczególnie wrażliwa na uroki przyrody i fragmenty jej poświęcone sprawiły mi szczególną przyjemność.
W „Od Wilii po Uklę” dominują radosne i beztroskie tony szczęśliwego dzieciństwa. Jednak świadomość tego, co stało się po wakacjach w roku 1939, zmusza do spojrzenia na te poprzednie z zupełnie innej perspektywy. Uczestnicząc w letnich eskapadach rodziny Heleny, mamy świadomość jak kruche i ulotne są chwile szczęścia w obliczu katastrofy, która wkrótce się wydarzy.
Bezcennym dodatkiem do opowieści Zawistowskiej są liczne zdjęcia z domowego archiwum, które świetnie współgrają z tekstem i tworzą nostalgiczny, ujmujący klimat. Skrupulatne podpisy pod ilustracjami pozwalają natychmiast zidentyfikować osoby i miejsca przywoływane przez autorkę.
Wspomnienia „Od Wilii po Uklę” powstały przede wszystkim z myślą o prawnuczce pisarki, Zoi, jako upominek na jej pierwsze urodziny. To ona została wymieniona w dedykacji. Publikacja zapisków była prezentem dla autorki-jubilatki od najbliższych. Bardzo się cieszę, że wspomnienia Zawistowskiej udostępniono czytelnikom. Są stanowczo zbyt piękne i ciekawe, by tylko spoczywać w szafie w charakterze zakurzonej pamiątki rodzinnej.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Lektury Lirael
Ma rację Lirael, ta książka jakoś tak mi umknęła...
OdpowiedzUsuńUmknęła także mnie..., a nie należę do grona, co patrzy w księgarni na "szumnie reklamowane bestsellery", bo te omijam raczej szerokim łukiem.
OdpowiedzUsuńPiękna recenzja pięknej książki. Odchodzi pomału pokolenie, które może opowiedzieć o przedwojennych wakacjach i życiu na Kresach. Za kilka lat tych ludzi już nie będzie, dlatego tak cenne są te książki, bo prawdziwe, utkane emocjami tych ludzi, ich przeżyciami i pamięcią.
Jestem zaskoczona tak samo jak Wy. Już sam tytuł zachęca do sięgnięcia po książeczkę, bo spacerowałam nad Willią trzy lata temu. Jeszcze raz przekonuję się, że inicjatywa naszej koleżanki z blogosfery o stworzeniu takiego bloga "kresowego" było strzałem w dziesiątkę.
OdpowiedzUsuńA tak na marginesie - szkoda, że Lirael zniknęła z blogosfery. Już dawno temu...
Książka rzeczywiście przeszła kompletnie niezauważona, ale ważne, że Lirael o niej pięknie napisała i może ktoś z nas jeszcze po nią sięgnie.
UsuńZniknięcie Lirael z blogosfery to wielka strata, ale należy mieć nadzieję, że wróci do nas z kolejnymi tekstami i inspirującymi pomysłami. Publikacja tego tekstu na blogu kresowym nie byłaby możliwa bez Jej zgody, więc... nie traćmy nadziei.
Lirael, uśmiechamy się do Ciebie! :) :) :)