środa, 22 października 2014

I wszystko było dobrze (Helena Zawistowska, „Od Wilii po Uklę”)



 

Gdyby nie Nowe Książki, zapewne nigdy nie dowiedziałabym się o istnieniu „Od Wilii po Uklę”. Po przeczytaniu recenzji postanowiłam jak najszybciej kupić i przeczytać wspomnienia Heleny Zawistowskiej. To jedna z tych książek, które niepostrzeżenie i skromnie przemykają przez dział nowości w księgarniach, a tak naprawdę bardziej zasługują na uwagę niż szumnie reklamowane bestsellery.

Autorka skończyła w tym roku dziewięćdziesiąt lat, jest doktorem medycyny i pisze baśnie dla dzieci. Od 1948 roku mieszka w Gdańsku. „Od Wilii po Uklę” to wspomnienia z wakacji spędzanych z rodziną na Kresach. Podtytuł zgrabnie streszcza treść książki: „Niezapomniany czas letnich wakacji w Wilnie i na Wileńszczyźnie w latach dwudziestych i trzydziestych dwudziestego wieku”. Każdy z siedemnastu rozdziałów poświęcony jest innej miejscowości, w której wypoczywali państwo Hajdukiewiczowie. Już same kresowe nazwy brzmią tajemniczo. Na przykład Łosza, Załuż czy Ołona. Ramy czasowe retrospekcji obejmują lata 1922-1939. Autorka poświęca też sporo miejsca rodzinnemu domowi w Wilnie na ulicy Połockiej 45a i swoim najbliższym.

Zachwyciła mnie piękna polszczyzna Zawistowskiej, jej talent do barwnych, przemawiających do wyobraźni opisów i celnych charakterystyk ludzi, których Hajdukiewiczowie spotykali w czasie wakacyjnych podróży. Galeria ciekawych postaci jest bogata. Wspomnę jedynie ekscentrycznego polonistę, Stanisława Cywińskiego, który chodził mrucząc zachęcająco „Norwid, Norwid”. Niestety, wszyscy letnicy przed nim uciekali i nie miał komu przybliżyć postaci ukochanego poety.

Czym różniły się wakacje w latach dwudziestych i trzydziestych na Kresach od letnich wypraw AD 2012? Porównanie wypada na naszą niekorzyść. Odniosłam wrażenie, że urlopowicze byli wówczas zdecydowanie bardziej twórczy i aktywni. Nie potrzebowano żadnych kaowców czy animatorów. Mali wczasowicze robili zielniki i uzupełniali kolekcje motyli. To rodzice organizowali czas dzieciom i z zaangażowaniem uczestniczyli we wszystkich przedsięwzięciach. Duże wrażenie zrobiły na mnie fragmenty o przedstawieniach teatralnych, w których przygotowanie była zaangażowana duża grupa dzieci i dorosłych z zaprzyjaźnionych rodzin. Powstawały prawdziwe widowiska plenerowe z kostiumami, muzyką, tańcem i rekwizytami. Okazuje się, że wtedy był czas na wszystko. Nawet na drylowanie porzeczek.

Inny zwyczaj, który w naszych czasach prawie zanikł, to wspólne śpiewanie. Dla Heleny, jej rodziny, przyjaciół było czymś naturalnym, a nam kojarzy się zwykle z suto zakrapianymi imprezami i wyjątkowymi okazjami. Stanowiło nie tylko sympatyczną rozrywkę towarzyską, ale miało też działanie terapeutyczne. Po stracie zabawki czy nabiciu guza mama zarządzała: „Śpiewamy Kalinę!”. Choć pierwsze zwrotki jeszcze tonęły w szlochach, wkrótce troski znikały. „I wszystko było dobrze”.

Mieszkańcy Kresów wymagali nie tylko od siebie, ale również od innych. Ojciec Helenki nie mógł przeboleć, że w jednym z pensjonatów, w których wypoczywali, podawano zupę w garnku i na znak protestu już tam nie przyjechał. Zaznaczam, że był urzędnikiem, a nie zblazowanym arystokratą.

Wyjazdy na Kresy były też wspaniałą lekcją tolerancji. Oto relacja Heleny Zawistowskiej z wycieczki do Brasławia: „Miasteczko powiatowe, bardzo ruchliwe, gdyż był to dzień targowy. Pamiętam stojące niedaleko siebie dwie świątynie: duży kościół katolicki i okazałą cerkiew. A ludność tych okolic? Naliczyłam siedem narodowości: Polacy, Białorusini, Litwini. Rosjanie, Żydzi, Ukraińcy, Tatarzy. Wtedy współżyli w pokoju”. 

Wspomnienia obfitują w liczne szczegóły życia codziennego na Kresach i czytelnicy, którzy interesują się tym tematem, na pewno nie będą zawiedzeni. Widoki, zapachy i smaki Wileńszczyzny zostały opisane z serdecznym wzruszeniem i pietyzmem. To świat zapamiętany przez dziecko, więc znajdziemy cudne detale: „Ze wszystkich konfitur na świecie najpyszniejsza jest poziomkowa”. Autorka jest szczególnie wrażliwa na uroki przyrody i fragmenty jej poświęcone sprawiły mi szczególną przyjemność.    

W „Od Wilii po Uklę” dominują radosne i beztroskie tony szczęśliwego dzieciństwa. Jednak świadomość tego, co stało się po wakacjach w roku 1939, zmusza do spojrzenia na te poprzednie z zupełnie innej perspektywy. Uczestnicząc w letnich eskapadach rodziny Heleny, mamy świadomość jak kruche i ulotne są chwile szczęścia w obliczu katastrofy, która wkrótce się wydarzy.

Bezcennym dodatkiem do opowieści Zawistowskiej są liczne zdjęcia z domowego archiwum, które świetnie współgrają z tekstem i tworzą nostalgiczny, ujmujący klimat. Skrupulatne podpisy pod ilustracjami pozwalają natychmiast zidentyfikować osoby i miejsca przywoływane przez autorkę.

Wspomnienia „Od Wilii po Uklę” powstały przede wszystkim z myślą o prawnuczce pisarki, Zoi, jako upominek na jej pierwsze urodziny. To ona została wymieniona w dedykacji. Publikacja zapisków była prezentem dla autorki-jubilatki od najbliższych. Bardzo się cieszę, że wspomnienia Zawistowskiej udostępniono czytelnikom. Są stanowczo zbyt piękne i ciekawe, by tylko spoczywać w szafie w charakterze zakurzonej pamiątki rodzinnej.
 

Tekst oryginalny ukazał się na blogu Lektury Lirael
 
 

4 komentarze:

  1. Ma rację Lirael, ta książka jakoś tak mi umknęła...

    OdpowiedzUsuń
  2. Umknęła także mnie..., a nie należę do grona, co patrzy w księgarni na "szumnie reklamowane bestsellery", bo te omijam raczej szerokim łukiem.
    Piękna recenzja pięknej książki. Odchodzi pomału pokolenie, które może opowiedzieć o przedwojennych wakacjach i życiu na Kresach. Za kilka lat tych ludzi już nie będzie, dlatego tak cenne są te książki, bo prawdziwe, utkane emocjami tych ludzi, ich przeżyciami i pamięcią.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem zaskoczona tak samo jak Wy. Już sam tytuł zachęca do sięgnięcia po książeczkę, bo spacerowałam nad Willią trzy lata temu. Jeszcze raz przekonuję się, że inicjatywa naszej koleżanki z blogosfery o stworzeniu takiego bloga "kresowego" było strzałem w dziesiątkę.

    A tak na marginesie - szkoda, że Lirael zniknęła z blogosfery. Już dawno temu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książka rzeczywiście przeszła kompletnie niezauważona, ale ważne, że Lirael o niej pięknie napisała i może ktoś z nas jeszcze po nią sięgnie.
      Zniknięcie Lirael z blogosfery to wielka strata, ale należy mieć nadzieję, że wróci do nas z kolejnymi tekstami i inspirującymi pomysłami. Publikacja tego tekstu na blogu kresowym nie byłaby możliwa bez Jej zgody, więc... nie traćmy nadziei.
      Lirael, uśmiechamy się do Ciebie! :) :) :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...