Wystarczyło jednej stronicy, ażebym uległ wpływowi tego narkotyku i przeczytał jednym tchem 577 stronic dużego formatu. (Czesław Miłosz)
Czy wiesz, że dziesięć lat temu wyszła książka po polsku w Argentynie, o której boję się ci pisać w za dużych superlatywach, bo tak namiętnie ją pokochałem. Pisana przez zagrodowego szlachcica znad Berezyny. Język słowotwórczy, dźwięczny, półbiałoruski. Konkretność wizji, miłość ziemi, drzew, chmur, obok której Reymont sztuczny jest i zimny, obok której myśleć można tylko o „Panu Tadeuszu”. (Józef Czapski w liście do Jerzego Stempowskiego)
Co spowodowało, że książka Czarnyszewicza wzbudziła taki zachwyt polskich luminarzy świata kultury? Dlaczego ta książka jest kompletnie nieznana wśród polskich czytelników? Niewątpliwie powodem i zachwytów naszych „wielkich”, i skazania na zapomnienie w latach PRL-u jest tematyka oraz miejsce i czas akcji.
Aby zrozumieć więcej niezbędna jest znajomość podstawowych faktów z życiorysu Czarnyszewicza. Urodzony w 1900 roku w Bobrujsku pochodził z drobnej szlachty zagrodowej osiadłej na ziemiach między Berezyną a Dnieprem. Odrodzenie narodowe, które nastąpiło tam po zniesieniu zakazu nabywania ziemi przez Polaków w 1906 r., przerwał wybuch wojny, a przede wszystkim rewolucji 1917 r. Autor uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. jako wywiadowca. Po traktacie ryskim, gdy jego mała ojczyzna znalazła się pod władzą bolszewicką przeniósł się do Wilna i pracował w policji. W 1924 r. wyemigrował do Argentyny gdzie pracował przez 30 lat jako robotnik (m.in. w rzeźni). Cóż za kontrast w stosunku do nadberezyńskiej codzienności! W 1942 r. wydał „Nadberezyńców”, swoją pierwszą książkę, która spotkała się z entuzjastycznymi opiniami czołowych przedstawicieli polskiej emigracji, od prawa do lewa, w kraju zaś – z oczywistych względów – pozostała nieznana.
Autor wraca w powieści do kraju swego dzieciństwa i młodości, do polskiego zaścianka położonego daleko na Kresach Wschodnich, hen za Berezyną. Najbliższym miastem jest Wończa, a tamtejszą metropolią Bobrujsk (dzisiejsza Białoruś).
Chociaż zbiorowym bohaterem są mieszkańcy polskiego zaścianka, to jednak do głównych bohaterów zaliczyć należy Kościka Wasilewskiego oraz kilka lat młodszego Staszka Bałaszewicza, którzy spotkali się w rosyjskiej szkole i zostali przyjaciółmi na dobre i złe. W szkole wspólnie stawiali czoło rusyfikacji oraz podburzającym działaniom nauczyciela prowokującego bójki między dziećmi na tle narodowościowym. Staszek przenosi się wraz z rodziną do Smolarni, polskiego zaścianka między Berezyną a Dnieprem, gdzie przede wszystkim toczy się akcja książki w latach 1911-20. Na tle burzliwych wydarzeń historycznych zaścianek żyje radościami i smutkami. Jego mieszkańcy marzą o wolnej Polsce i w oczekiwaniu na nią starają się zapewnić dzieciom edukację po polsku, zabiegają o pozwolenie na budowę kościoła w Wończy, najbliższym Smolarni mieście, jako że uczestnictwo w uroczystościach religijnych możliwe jest dopiero w Bobrujsku. Głównym wydarzeniem roku była Biała Procesja z okazji święta Bożego Ciała, będąca wyrazem uczuć religijnych i patriotycznych. Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia kilku wzruszających fragmentów oddających przeżycia uczestników procesji.
„Gościniec klekotał kołami, roił się ludźmi. Ciągnęły na wielki fest wszystkie stany i klasy. Biała Procesja w Bobrujsku była manifestacją siły narodu polskiego nad Berezyną, doroczną łącznością jego, pokrzepieniem ducha i wyrazem patriotyzmu. Ciągnęły jedna za drugą, czeredy piesze, sznury kałamaszek zaściankowego ludu prostego i szlachty typowej, olbrzymie parokonne drabiny dworskie, zapakowane tuzinami probków, przemykały eleganckie bryczki zamożnych chutorzanów i luksusowe powozy magnatów. Czym bliżej do miasta, tym ludniej na gościńcu było.” (strony 62-63)
„Za dziećmi grono szlachcianek dworskich wyniosło obraz Matki Boskiej Majowej spowity w żywe kwiecie i zieleń, a potem nastąpiły hufce młodzieży starszej – bujnej, urodziwej, dobieranej. Zrazu przeszło sto dwadzieścia dziewcząt zaściankowych, caluśkich w bieli z welonikami na głowach, z kwiatem lilii w rękach, potem po parze chorągwie, czterdziestu uczniów gimnazjalnych w mundurkach ze złoconymi guzikami, a na końcu sto smagłych chłopców w opaskach. Serce rosło, pierś rozpierało dumą, patrząc na te hufce, że to kraj kresowy tyle zdrowia i urody w sobie ma, tyle obrońców wiary i zwolenników idei Królowej Jadwigi świętej hołduje.” (s. 69)
„Stutysięczne rzesze płynęły miastem, zwiastując swoim ciemiężcom, że oto po stu dwudziestu latach rusyfikacji, zakazaniu nauki w języku ojczystym, zamykaniu kościołów, chrzczeniu dzieci z mieszanych małżeństw w cerkwi, zachęcaniu do przejścia na prawosławie nagrodą służby rządowej, nadziale ziemi i innych sposobach jeszcze i w kraju dalekich kresów Rzplitej wielka siła narodu polskiego pozostaje, narodu, w którym jakkolwiek już zatraciła się częściowo mowa przodków, jednak trzyma się świadomość swej odrębności, płonie wiara żarliwa, wiąże go zdumiewająca solidarność i miłość braterska i mieszka w nim duch.” (s. 70)
Czytając tę książkę śledzimy dzieje miłości Kostka Wasilewskiego i Karusi, najpiękniejszej dziewczyny z zaścianka, uczestniczymy w „wieczorkach”, które były tradycyjnym spotkaniem młodzieży i okazją do tańców, możemy nawet uczestniczyć w tradycyjnym weselu z licznymi obrzędami, dziś już momentami niejasnymi dla współczesnego czytelnika. Obserwujemy życie mieszkańców zaścianka w tych burzliwych latach, ich rosnące nadzieje na powrót Polski aż do Dniepru. Radość na widok polskiego munduru z orzełkiem i smutek, gdy te wojska odchodzą zostawiając ich na pastwę bolszewików. Jest tam miłość, męska przyjaźń, zdrada, przywiązanie do tradycji i niewykalkulowany, czasem nawet lekkomyślny patriotyzm. To są Kresy, o których my, współcześni, nie mamy pojęcia. Gdy uświadomimy sobie, ilu Polaków pozostało poza granicami II RP wydanych na pastwę Związku Sowieckiego, gdy zobaczymy, jak bogate było życie tej społeczności, zróżnicowanej przecież, a nie jednorodnej, ale w większości oddanej swojej ojczyźnie nieistniejącej na mapach świata od ponad 100 lat, to cóż można rzec - żal serce ściska i już...
Stach i Kościk wraz z pozostałymi mieszkańcami starają się przyczynić do powrotu ich małej ojczyzny do Polski, tej wyśnionej, wymarzonej Polski, która zapewni wolność i równość wszystkim obywatelom niezależnie od narodowości i wyznania. Religijność tych nadberezyńskich kresowian chwyta za gardło. Ich szczery i żywiołowy patriotyzm również. Marzenie o wolnej Polsce, choć w pewnym momencie wydaje się, że jest tuż, tuż, powoli się oddala i napełnia bohaterów powieści goryczą i smutkiem.
„Nadberezyńcy” to wielowarstwowa powieść obrazująca bogactwo polskiego życia na Kresach, upamiętniająca ludzi, dla których ojczyzna i polskość nie były pustym hasłem, przywiązanych do religii, której nie uważali za „opium dla ludu”, prawych obywateli, którzy nie ulegali mirażom serwowanym przez bolszewików. Tak dyskutował ze zwolennikiem bolszewików jeden z młodych przywódców Smolarni, Kazik Zdanowski:
„-Że chodzenie wskazaną bryzną, jedzenie ze wspólnego żłoba tej samej potrawy, mieszkanie w jednakim budynku, może zadowolić wołu, ale człowieka nigdy. Człowiek, z małymi wyjątkami, lubi pracować samodzielnie, lubi urządzać swe pomieszczenie jak najwygodniej i podług własnego gustu, chce być właścicielem warsztatu i swej pracy. Posiadanie tych praw zagrzewa go do intensywniejszej pracy, stawia do wyścigu i udoskonala. Życie człowieka jest tylko wyścigiem: siły, zdolności i rozumu. W wyścigu, w wolności czynu leży urok istnienia ludzkiego; w nich – może szukać i – znaleźć szczęście.” (s. 317)
Należy podkreślić, że autor realistycznie opisuje społeczność Smolarni. Typy ludzkie są zróżnicowane, podkreślona jest pracowitość i zapobiegliwość wpajana przez starszyznę. Mieszkańcy zaścianka to ludzie prości, ubodzy, a jednak pracowici, przywiązani do polskości, religii i tradycji. Autor sygnalizuje napięcia na tle narodowościowym od samego początku (przyznam, że opis napaści „mużyków” na zaścianek rozpoczynający powieść budzi wręcz przerażenie) zwracając uwagę na znaczne ograniczenia, jakim podlegali Polacy w cesarstwie rosyjskim, nawet w porównaniu do innych grup narodowościowych, np. Żydów czy Niemców. Bardzo ciekawie opisuje również logikę wprowadzanie rewolucyjnych porządków na terenach wiejskich i jeśli starczy mi samozaparcia, to w którymś z kolejnych wpisów zaprezentuję cały rozdział, który dotyczy tego zagadnienia.
Osobnej wzmianki wymaga język powieści. Trafiło mi się ubożuchne wydanie książki z 1992 r., które nie jest zaopatrzone w przypisy wyjaśniające używane wyrażenia tej gwary kresowej nasączonej rusycyzmami i białorusycyzmami. Są momenty, gdy Stach podejmuje akcję edukacyjną i trafia do najbardziej zruszczonych i zagrożonych wynarodowieniem zaścianków, w których język używany przez tę społeczność jest w dużej mierze niezrozumiały, zwłaszcza dla osób, które nie znają języka rosyjskiego. Wydaje się więc, że lepiej przeczytać tę książkę w wydaniu z 2010 r. (Arcana), które jest zaopatrzone w przypisy.
Z uwagi na trudny kresowy język wciągnięcie się w lekturę wymaga nieco czasu. Potem jednak, chociaż można wiele zarzucić konstrukcji opowieści (nieco chaotyczna narracja, pozrywane wątki), ta wielowątkowa historia nas ogarnia i zdobywa nasze serca. Powieść ma niezaprzeczalną wartość dokumentalną. Czy tzw. „przeciętny Polak” ma świadomość, że gdzieś tam za Dnieprem sto lat temu żyły rzesze rodaków, świadczących codziennie swoim życiem o przywiązaniu do narodu i wiary? Ten świat i ludzie zostali oddani na pastwę Historii, a raczej bolszewizmu, czego kulminacją była „operacja polska” NKWD w latach 1937-38.
Byłam nieco zdziwiona raptownym zakończeniem, które jest jakby zawieszone w próżni, ale z drugiej strony rozumiem zamysł autora, który chyba nie chciał „dobić” czytelnika opisem, jak źle się wszystko potoczyło dla bliskiej mu społeczności. Kontynuację losów bohaterów „Nadberezyńców” można odnaleźć w książkach „Wicik Żywica” i „Chłopcy z Nowoszyszek” i już się cieszę na ich lekturę, bo sięgnę po nie na pewno!
Przywiązanie do wiary katolickiej i polskości jest tym, co najbardziej zapamiętam z lektury tej książki. Czytając tę książkę obecnie jesteśmy boleśnie świadomi, co się stało z tamtym światem i ludźmi, ale jednocześnie wdzięczni Autorowi za pozostawienie świadectwa, jak wyglądała codzienność polskich zaścianków między Berezyną a Dnieprem.
Ta książka w swoim rozmachu i wizji przywodzi na myśl XIX wieczne epickie opowieści. Gdy dodamy do tego przemawiające do wyobraźni opisy przyrody to nic dziwnego, że od razu nasuwa się porównanie do „Nad Niemnem. I owszem, można nazwać dzieło Czarnyszewicza nadberezyńskim „Nad Niemnem”, ale ja tego nie zrobię. To dzieło autonomiczne i oryginalne wymykające się wszelkim porównaniom. Świat, który w nim odnajdujemy, warto zachować we wdzięcznej pamięci. Ten obraz powoli się wyłania z mroków przeszłości dzięki takim książkom jak ta, autorstwa niesłusznie zapomnianego Floriana Czarnyszewicza.
Co spowodowało, że książka Czarnyszewicza wzbudziła taki zachwyt polskich luminarzy świata kultury? Dlaczego ta książka jest kompletnie nieznana wśród polskich czytelników? Niewątpliwie powodem i zachwytów naszych „wielkich”, i skazania na zapomnienie w latach PRL-u jest tematyka oraz miejsce i czas akcji.
Aby zrozumieć więcej niezbędna jest znajomość podstawowych faktów z życiorysu Czarnyszewicza. Urodzony w 1900 roku w Bobrujsku pochodził z drobnej szlachty zagrodowej osiadłej na ziemiach między Berezyną a Dnieprem. Odrodzenie narodowe, które nastąpiło tam po zniesieniu zakazu nabywania ziemi przez Polaków w 1906 r., przerwał wybuch wojny, a przede wszystkim rewolucji 1917 r. Autor uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 r. jako wywiadowca. Po traktacie ryskim, gdy jego mała ojczyzna znalazła się pod władzą bolszewicką przeniósł się do Wilna i pracował w policji. W 1924 r. wyemigrował do Argentyny gdzie pracował przez 30 lat jako robotnik (m.in. w rzeźni). Cóż za kontrast w stosunku do nadberezyńskiej codzienności! W 1942 r. wydał „Nadberezyńców”, swoją pierwszą książkę, która spotkała się z entuzjastycznymi opiniami czołowych przedstawicieli polskiej emigracji, od prawa do lewa, w kraju zaś – z oczywistych względów – pozostała nieznana.
Autor wraca w powieści do kraju swego dzieciństwa i młodości, do polskiego zaścianka położonego daleko na Kresach Wschodnich, hen za Berezyną. Najbliższym miastem jest Wończa, a tamtejszą metropolią Bobrujsk (dzisiejsza Białoruś).
Chociaż zbiorowym bohaterem są mieszkańcy polskiego zaścianka, to jednak do głównych bohaterów zaliczyć należy Kościka Wasilewskiego oraz kilka lat młodszego Staszka Bałaszewicza, którzy spotkali się w rosyjskiej szkole i zostali przyjaciółmi na dobre i złe. W szkole wspólnie stawiali czoło rusyfikacji oraz podburzającym działaniom nauczyciela prowokującego bójki między dziećmi na tle narodowościowym. Staszek przenosi się wraz z rodziną do Smolarni, polskiego zaścianka między Berezyną a Dnieprem, gdzie przede wszystkim toczy się akcja książki w latach 1911-20. Na tle burzliwych wydarzeń historycznych zaścianek żyje radościami i smutkami. Jego mieszkańcy marzą o wolnej Polsce i w oczekiwaniu na nią starają się zapewnić dzieciom edukację po polsku, zabiegają o pozwolenie na budowę kościoła w Wończy, najbliższym Smolarni mieście, jako że uczestnictwo w uroczystościach religijnych możliwe jest dopiero w Bobrujsku. Głównym wydarzeniem roku była Biała Procesja z okazji święta Bożego Ciała, będąca wyrazem uczuć religijnych i patriotycznych. Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia kilku wzruszających fragmentów oddających przeżycia uczestników procesji.
„Gościniec klekotał kołami, roił się ludźmi. Ciągnęły na wielki fest wszystkie stany i klasy. Biała Procesja w Bobrujsku była manifestacją siły narodu polskiego nad Berezyną, doroczną łącznością jego, pokrzepieniem ducha i wyrazem patriotyzmu. Ciągnęły jedna za drugą, czeredy piesze, sznury kałamaszek zaściankowego ludu prostego i szlachty typowej, olbrzymie parokonne drabiny dworskie, zapakowane tuzinami probków, przemykały eleganckie bryczki zamożnych chutorzanów i luksusowe powozy magnatów. Czym bliżej do miasta, tym ludniej na gościńcu było.” (strony 62-63)
„Za dziećmi grono szlachcianek dworskich wyniosło obraz Matki Boskiej Majowej spowity w żywe kwiecie i zieleń, a potem nastąpiły hufce młodzieży starszej – bujnej, urodziwej, dobieranej. Zrazu przeszło sto dwadzieścia dziewcząt zaściankowych, caluśkich w bieli z welonikami na głowach, z kwiatem lilii w rękach, potem po parze chorągwie, czterdziestu uczniów gimnazjalnych w mundurkach ze złoconymi guzikami, a na końcu sto smagłych chłopców w opaskach. Serce rosło, pierś rozpierało dumą, patrząc na te hufce, że to kraj kresowy tyle zdrowia i urody w sobie ma, tyle obrońców wiary i zwolenników idei Królowej Jadwigi świętej hołduje.” (s. 69)
„Stutysięczne rzesze płynęły miastem, zwiastując swoim ciemiężcom, że oto po stu dwudziestu latach rusyfikacji, zakazaniu nauki w języku ojczystym, zamykaniu kościołów, chrzczeniu dzieci z mieszanych małżeństw w cerkwi, zachęcaniu do przejścia na prawosławie nagrodą służby rządowej, nadziale ziemi i innych sposobach jeszcze i w kraju dalekich kresów Rzplitej wielka siła narodu polskiego pozostaje, narodu, w którym jakkolwiek już zatraciła się częściowo mowa przodków, jednak trzyma się świadomość swej odrębności, płonie wiara żarliwa, wiąże go zdumiewająca solidarność i miłość braterska i mieszka w nim duch.” (s. 70)
Czytając tę książkę śledzimy dzieje miłości Kostka Wasilewskiego i Karusi, najpiękniejszej dziewczyny z zaścianka, uczestniczymy w „wieczorkach”, które były tradycyjnym spotkaniem młodzieży i okazją do tańców, możemy nawet uczestniczyć w tradycyjnym weselu z licznymi obrzędami, dziś już momentami niejasnymi dla współczesnego czytelnika. Obserwujemy życie mieszkańców zaścianka w tych burzliwych latach, ich rosnące nadzieje na powrót Polski aż do Dniepru. Radość na widok polskiego munduru z orzełkiem i smutek, gdy te wojska odchodzą zostawiając ich na pastwę bolszewików. Jest tam miłość, męska przyjaźń, zdrada, przywiązanie do tradycji i niewykalkulowany, czasem nawet lekkomyślny patriotyzm. To są Kresy, o których my, współcześni, nie mamy pojęcia. Gdy uświadomimy sobie, ilu Polaków pozostało poza granicami II RP wydanych na pastwę Związku Sowieckiego, gdy zobaczymy, jak bogate było życie tej społeczności, zróżnicowanej przecież, a nie jednorodnej, ale w większości oddanej swojej ojczyźnie nieistniejącej na mapach świata od ponad 100 lat, to cóż można rzec - żal serce ściska i już...
Stach i Kościk wraz z pozostałymi mieszkańcami starają się przyczynić do powrotu ich małej ojczyzny do Polski, tej wyśnionej, wymarzonej Polski, która zapewni wolność i równość wszystkim obywatelom niezależnie od narodowości i wyznania. Religijność tych nadberezyńskich kresowian chwyta za gardło. Ich szczery i żywiołowy patriotyzm również. Marzenie o wolnej Polsce, choć w pewnym momencie wydaje się, że jest tuż, tuż, powoli się oddala i napełnia bohaterów powieści goryczą i smutkiem.
„Nadberezyńcy” to wielowarstwowa powieść obrazująca bogactwo polskiego życia na Kresach, upamiętniająca ludzi, dla których ojczyzna i polskość nie były pustym hasłem, przywiązanych do religii, której nie uważali za „opium dla ludu”, prawych obywateli, którzy nie ulegali mirażom serwowanym przez bolszewików. Tak dyskutował ze zwolennikiem bolszewików jeden z młodych przywódców Smolarni, Kazik Zdanowski:
„-Że chodzenie wskazaną bryzną, jedzenie ze wspólnego żłoba tej samej potrawy, mieszkanie w jednakim budynku, może zadowolić wołu, ale człowieka nigdy. Człowiek, z małymi wyjątkami, lubi pracować samodzielnie, lubi urządzać swe pomieszczenie jak najwygodniej i podług własnego gustu, chce być właścicielem warsztatu i swej pracy. Posiadanie tych praw zagrzewa go do intensywniejszej pracy, stawia do wyścigu i udoskonala. Życie człowieka jest tylko wyścigiem: siły, zdolności i rozumu. W wyścigu, w wolności czynu leży urok istnienia ludzkiego; w nich – może szukać i – znaleźć szczęście.” (s. 317)
Należy podkreślić, że autor realistycznie opisuje społeczność Smolarni. Typy ludzkie są zróżnicowane, podkreślona jest pracowitość i zapobiegliwość wpajana przez starszyznę. Mieszkańcy zaścianka to ludzie prości, ubodzy, a jednak pracowici, przywiązani do polskości, religii i tradycji. Autor sygnalizuje napięcia na tle narodowościowym od samego początku (przyznam, że opis napaści „mużyków” na zaścianek rozpoczynający powieść budzi wręcz przerażenie) zwracając uwagę na znaczne ograniczenia, jakim podlegali Polacy w cesarstwie rosyjskim, nawet w porównaniu do innych grup narodowościowych, np. Żydów czy Niemców. Bardzo ciekawie opisuje również logikę wprowadzanie rewolucyjnych porządków na terenach wiejskich i jeśli starczy mi samozaparcia, to w którymś z kolejnych wpisów zaprezentuję cały rozdział, który dotyczy tego zagadnienia.
Osobnej wzmianki wymaga język powieści. Trafiło mi się ubożuchne wydanie książki z 1992 r., które nie jest zaopatrzone w przypisy wyjaśniające używane wyrażenia tej gwary kresowej nasączonej rusycyzmami i białorusycyzmami. Są momenty, gdy Stach podejmuje akcję edukacyjną i trafia do najbardziej zruszczonych i zagrożonych wynarodowieniem zaścianków, w których język używany przez tę społeczność jest w dużej mierze niezrozumiały, zwłaszcza dla osób, które nie znają języka rosyjskiego. Wydaje się więc, że lepiej przeczytać tę książkę w wydaniu z 2010 r. (Arcana), które jest zaopatrzone w przypisy.
Z uwagi na trudny kresowy język wciągnięcie się w lekturę wymaga nieco czasu. Potem jednak, chociaż można wiele zarzucić konstrukcji opowieści (nieco chaotyczna narracja, pozrywane wątki), ta wielowątkowa historia nas ogarnia i zdobywa nasze serca. Powieść ma niezaprzeczalną wartość dokumentalną. Czy tzw. „przeciętny Polak” ma świadomość, że gdzieś tam za Dnieprem sto lat temu żyły rzesze rodaków, świadczących codziennie swoim życiem o przywiązaniu do narodu i wiary? Ten świat i ludzie zostali oddani na pastwę Historii, a raczej bolszewizmu, czego kulminacją była „operacja polska” NKWD w latach 1937-38.
Byłam nieco zdziwiona raptownym zakończeniem, które jest jakby zawieszone w próżni, ale z drugiej strony rozumiem zamysł autora, który chyba nie chciał „dobić” czytelnika opisem, jak źle się wszystko potoczyło dla bliskiej mu społeczności. Kontynuację losów bohaterów „Nadberezyńców” można odnaleźć w książkach „Wicik Żywica” i „Chłopcy z Nowoszyszek” i już się cieszę na ich lekturę, bo sięgnę po nie na pewno!
Przywiązanie do wiary katolickiej i polskości jest tym, co najbardziej zapamiętam z lektury tej książki. Czytając tę książkę obecnie jesteśmy boleśnie świadomi, co się stało z tamtym światem i ludźmi, ale jednocześnie wdzięczni Autorowi za pozostawienie świadectwa, jak wyglądała codzienność polskich zaścianków między Berezyną a Dnieprem.
Ta książka w swoim rozmachu i wizji przywodzi na myśl XIX wieczne epickie opowieści. Gdy dodamy do tego przemawiające do wyobraźni opisy przyrody to nic dziwnego, że od razu nasuwa się porównanie do „Nad Niemnem. I owszem, można nazwać dzieło Czarnyszewicza nadberezyńskim „Nad Niemnem”, ale ja tego nie zrobię. To dzieło autonomiczne i oryginalne wymykające się wszelkim porównaniom. Świat, który w nim odnajdujemy, warto zachować we wdzięcznej pamięci. Ten obraz powoli się wyłania z mroków przeszłości dzięki takim książkom jak ta, autorstwa niesłusznie zapomnianego Floriana Czarnyszewicza.
Florian Czarnyszewicz (1900-64) - polski prozaik pochodzący z drobnej szlachty zagrodowej, osiadłej od wiekach na ziemiach Wielkiego Księstwa Litewskiego, pomiedzy Berezyną a Dnieprem. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej jako wywiadowca, a po wojnie służył w policji w Wilnie. W 1924 r. wyemigrował do Argentyny, gdzie przez 30 lat pracował jako robotnik, działał w Związku Polaków w Argentynie. Literacko debiutował późno, w 1942 roku, autobiograficzną powieścią w trzech tomach Nadberezyńcy, która okazała się epickim arcydziełem, wskrzeszającym świat tradycji kresowej, drobnej szlachty zagrodowej.
Tekst oryginalny ukazał się na blogu Notatnik Kaye
Wydawnictwo: FIS
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 468
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz