Literacka odsiecz Lwowa
Tę książkę opisać winien historyk, który potrafi oddzielić fakty historyczne od literackiej fa-buły. Ale z drugiej strony, czy dla czytelnika jest to aż tak istotne? Tak, jeśli autor celowo przeinacza historię, układając ją na zapotrzebowanie polityczne. Jeśli nie ma takiego podejrzenia i zagrożenia, niech pisze i stwarza sytuacje jakie mogły w dramatycznych momentach naszej historii mieć miejsce.
Leszek Kania (ur. 1959 r.), doktor nauk prawnych, specjalista w zakresie historii prawa, autor kilkudziesięciu publikacji w zakresie historii sądownictwa woskowego i wojskowych służb specjalnych, napisał powieść historyczną „Na odsiecz Lwowa". Akcja trwa od jesieni 1918 r. po 1919 r., kiedy do Lwowa wkraczają ułani z Wielkopolski, których waleczność przesądziła o losach polsko-ukraińskiej wojny. Akcja powieści rozgrywa się na kilku wspólnych płaszczy-znach. A najważniejsze, że mamy do czynienia z prawdziwymi bohaterami, którzy tworzyli tamtą historię, pracując i walcząc – oddając jakże często swe młode życie – za wstającą z kolan po latach niewoli Ojczyznę.
Na kartach książki śledzimy jak doszło do dramatycznego wydarzenia po sławetnej listopadowej obronie Lwowa w 1918 r., do pogromu Żydów. Autor starał się pokazać nie tylko genezę tego dramatu i tragiczne skutki, ale ukazał śledztwo, jakie w tej sprawie prowadzone było przez przybyłego, na polecenie premiera rządu RP (podejrzewam, że Jędrzeja Moraczewskie-go), z Warszawy do Lwowa sędziego dr Zygmunta Rymowicza.
Stajemy się świadkami powstawania żandarmerii wojskowej, której zadaniem jest nie tylko uganianie się za dezerterami i rozrabiającymi pijanymi żołnierzami, ale także za „batiarami" ze świata przestępczego, którzy w wojennych warunkach czują się najlepiej – powszechny dostęp do broni, deficyt na wszelkiego rodzaju towary, głównie żywność. Obserwujemy w tej walce rotmistrza Kazimierz Święcickiego, który jest wytrawnym śledczym i bezwzględnym policjantem odnoszącym sukces. Rotmistrz Święcicki jest też doskonałym i odważnym żołnierzem prowadzącym swych żandarmów do boju z regularną armią ukraińską. To są chyba najbardziej dramatyczne opisy zawarte na stronach powieści Kani. Bitwa pod Batatowem i batalia w oko-licach Gródka Jagiellońskiego, która w efekcie zwycięska, kosztowała życie wielu anonimowych żołnierzy. O mały włos, a w polu nie zakończyłaby się żołnierska służba rotmistrza Świę-cickiego. Ciężka rana, uszkodzenie tętnicy – uratował go duży mróz i w miarę szybka pomoc medyczna… Podczas walk bezradnie patrzymy na bestialskie okrucieństwo żołnierzy ukraińskich. Choć z drugiej strony napotykamy zachowania mówiące o żołnierskiej solidarności walczących z Polakami Ukraińców. Gdy w szpitalu wojskowym, gdzie leczono także jeńców ukraińskich, kapral Ważyk rozpoznaje żołnierza, który w niewoli roztrzaskał kolbą karabinu głowę rannego rotmistrza Kawińskiego, stwierdzono, że potrzebny jest jeszcze jeden świadek, aby postawić ukraińskiego strzelca przed sądem wojskowym. Kiedy rozsierdzonych Polaków dopada uczucie bezradności, nagle zgłasza się ukraiński oficer oskarżający swego żołnierza. Ile w tym prawdy, ile literatury? Chyba tylko autor mógłby nam wyjawić…
Wojna polsko-ukraińska na stronach książki Leszka Kani toczy się nie tylko na froncie. To również walka wywiadów. Po stronie polskiej obserwujemy poczynania porucznika Adama Staneckiego ze swymi ludźmi prowadzącymi pokerową rozgrywkę w realiach wojennego Przemyśla z trudnym przeciwnikiem z pobliskiego Sambora, chorążym Harakiem na czele. Jak pisze w posłowiu autor książki, tylko w przypadku Adama Staneckiego, na życzenie jego ro-dziny, w książce zmienione zostało nazwisko. W tle – jak to w szpiegowskich książkach i filmach, rozgrywa się gorąca i piękna miłość, która kończy się tragedią.
I choć na każdej linii w tej trudnej i wyczerpującej wojnie Polska dzięki wytrwałości i waleczności swych żołnierzy zwycięża, płacąc za to zwycięstwo olbrzymią daninę krwi, to w efekcie batalia została przegrana… W 1939 r. straciliśmy Lwów, w 1989 r. powstało państwo ukraińskie, które przejęło schedę po upadku unii sowieckiej. Przychodzi tu na myśl bardzo ostra rozmowa Staneckiego z Harakiem, jaką odbyli w przemyskim hotelu (Harak występował w roli emisariusza, a Stanecki był jego opiekunem ze strony polskiej, z tym, że Harak nie wiedział kim naprawdę jest Stanecki). Pewny siebie Harak mówił do Staneckiego, że za kilka dni padnie Lwów, a potem opanowany zostanie prastary ukraiński Przemyśl. Ta rozmowa nie mogła być spokojna. Emocje sięgnęły zenitu, a przed użyciem siły a nawet broni, powstrzymywał tylko zdrowy rozsądek. Ta dyskusja toczy się do dziś w wielu miejscach, gdzie spotykają się Polacy i Ukraińcy. Każdy prezentuje swe racje, ale nikt nie potrafi rozstrzygnąć dramatycznego sporu.
Bardzo delikatnie Leszek Kania zarysowuje rolę państw alianckich, które w polsko-ukraińskim sporze zakulisowo wspierały Ukraińców. Z przedstawicielami państw europejskich podczas rozejmu spotkał się gen. Tadeusz Jordan-Rozwadowski. Trwała miła rozmowa i atmosfera spotkania nie przypominała sytuacji zawieszenia broni. Wtedy wydawało się, że to już koniec wojny, że Polacy będą musieli oddać Lwów Ukraińcom. Nagle pojawiło się zawiadomienie, jakie nadeszło ze strony ukraińskiej o zerwaniu przez nich rozejmu, podpisana przez gen. Omeljanowycz-Pawlenko. Miła atmosfera natychmiast pryska, rozmowy się kończą, angielscy oficerowie opuszczają kwaterę gen. Rozwadowskiego. Szybko wyjeżdżają ze Lwowa. Sprawa wyjaśnienia pogromu na Żydach również „podgrzewana" była przez aliantów, którzy podejrzewali, iż w sprawę zamieszane mogą być czynniki państwowe. Odczuwalne jest wyraźnie osamotnienie Polaków, presja państw europejskich, którzy mogli szachować Polskę przerwa-niem dostaw żywności, broni czy amunicji. Trzeba pamiętać, że te ziemie były wyniszczone wielką wojną, która tam trwała nadal, mimo iż w Wersalu odtrąbiono jej zakończenie w 1918 r. A czekała Polskę przewidywana przez państwa Europy kolejna krwawa wojna z bolszewikami. Po dzień dzisiejszy, mimo innych uwarunkowań politycznych i historycznych, Polska jest „szachowana", stawia się wobec niej wysokie oczekiwania, ale w chwili konfrontacji pozostajemy osamotnieni. Nihil novi sub sole!
Książkę Leszka Kani czyta się szybko, za szybko. Jest to interesujący materiał na scenariusz filmowy, w którym oprócz dobrze napisanych (choć wydają się brzmieć bardzo współcześnie) dialogów, dopełnieniem reszty jest na ekranie wyreżyserowany obraz. Na stronach powieści nie do końca udaje się autorowi wprowadzić czytelnika w dramatyczną atmosferę wynędznia-łego i oblężonego Lwowa, czy odgrywającego w książce ważną rolę Przemyśla. Ale taka zdaje się być współczesna literatura – szybka, sensacyjna i filmowa. Jakkolwiek ukłon podziękowa-nia należy złożyć Leszkowi Kani za tę książkę, która odkrywa przed literatami olbrzymie pokłady możliwości, jakie niesie okres pierwszej wojny światowej oraz tego, co było po niej na Kresach.
Janusz M. Paluch
Tekst oryginalny ukazał się na stronie Miesięcznika Literackiego Akant
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz